Mit o Zimnochu, który miał chrapkę wywalczyć przepustkę do walki o pas w wadze ciężkiej, runął jak domek z kart we wrześniu tego roku. Podczas gali na stadionie piłkarskim w Radomiu znokautował go 36-letni Joey Abell, pięściarz na pół etatu. Podstawowym źródłem dochodu Amerykanina jest praca w szpitalu psychiatrycznym. Pierwsze tąpnięcie w karierze Zimnocha, które pokazało, że wszelkie ambitne plany są tylko mrzonką, nastąpiło w lutym ubiegłego roku. Pierwszym katem Polaka okazał się Mike Mollo, który najlepsze lata ma dawno za sobą, a ostatnio boks był dla niego tylko hobby. To właśnie Amerykanin, jako pierwszy, zdemolował Zimnocha. Nasz zawodnik wprawdzie wziął rewanż, ale rozbicie "emeryta" nie przyniosło mu wielkiej chwały. Teraz Polak postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami i przedstawił plany, które brzmią zaskakująco. "Po ostatniej walce ciężko było się podnieść, ale już jestem. Wróciłem do treningów, ale bardzo możliwe, że następnym razem zobaczycie mnie w klatce. Obecnie często chodzę na zapasy i treningi MMA. Oczywiście boks jest nadal nr 1, ale chciałbym spróbować sił w innej dyscyplinie. Tak naprawdę całe dzieciństwo uprawiałem MMA ze swoimi braćmi i starszym o kilka lat wujkiem - pamiętam jaki to był wycisk. Pozdrowienia i do zobaczenia wkrótce - może w oktagonie?" - napisał Zimnoch za pośrednictwem Facebooka. Czy w istocie białostoczanin wejdzie do klatki już w najbliższym pojedynku? Wydaje się, że temat rzeczywiście jest otwarty. Co więcej, podobną drogą, tyle że w przyszłości, zamierza podążyć Artur Szpilka. Jeśli do starcia obu pięściarzy nie dojdzie w ringu, to być może miejscem pojedynku nielubiących się sportowców będzie klatka największej federacji MMA w Polsce. AG