Artur Gac, Interia: Minęło już trochę czasu od porażki z Muratem Gassijewem. Jak psychicznie znosi pan to niepowodzenie? Krzysztof "Diablo"Włodarczyk: - W porządku, bez kaca moralnego. Stało się i tyle. W głowie nic mi nie siedzi. Zobaczę, co wydarzy się w kolejnych walkach. Jeśli będzie nie za dobrze, to trzeba będzie wziąć psychologa lub psychiatrę albo po prostu przestać boksować i zająć się czymś innym. Stawia pan sprawę zero-jedynkowo. Czyli najbliższa walka będzie kluczowa, bo albo pokaże, że idzie pan w dobrą stronę, albo trzeba będzie podjąć trudną, lecz rozsądną decyzję, by nie tracić zdrowia w ringu? - Dokładnie, jak najbardziej tak. Miał pan okazję obejrzeć powtórkę walki z Gassijewem? - Nie oglądałem i chyba tego nie uczynię. A jeśli się zdecyduję, to na pewno za jakiś czas. Jest pan w stanie wytłumaczyć, dlaczego po raz kolejny, dyspozycji z sali treningowej nie przeniósł pan do ringu? - Widziałem walki Gassijewa, wiedziałem jak boksuje i zdawałem sobie sprawę, że pierwsze kilka rund muszę przeboksować w spokoju. Dosłownie taki właśnie miałem plan, ale gdy zobaczyłem, że Rosjanin sam nie atakuje i niewiele robi, to trochę stanąłem i niepotrzebnie zatrzymywałem się na linach. Uznałem, że nie taki wilk straszny, jak go malują i... uderzył, trafił, a ja padłem. Taktykę, by dopiero w drugiej połowie walki podkręcić tempo i narzucić swój styl, jak najbardziej rozumiem. Tyle że w pierwszych rundach trzeba coś robić, choćby narzucając bierny pressing, a nie zrezygnować z zadawania ciosów i prosić się o "wyrok". - Mówi pan, że ja nic nie robiłem, a Gassijew co robił? Rosjanin też zadał ciosów, jak na lekarstwo, ale pan w ogóle nie boksował. Gassijew trafił 24 razy, a "Diablo" odpowiedział tylko czterema celnymi ciosami. Co by nie mówić, przechytrzył pana swoją taktyką. - Specjalnie trzymałem ręce wysoko, bo wiedziałem, że potrafi mocno trafić. Jednak, proszę mi uwierzyć, prawy sierpowy, którym bił, nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Owszem, był dosyć mocny, ale bez konsekwencji. Myślałem, że jego ciosy będą piorunujące i nagle spadnie na mnie grad bomb, a tu nic z tego. Tymczasem "poszedł" cios w inne miejsce i walka dobiegła końca. To dodatkowo boli, bo wolałbym polec po serii ciosów lub jakiejś spektakularnej wojnie. Pojawiły się różne komentarze. Niektórzy nie dawali wiary, jakim cudem pojedynczy cios na wątrobę mógł sprawić, że nie był pan w stanie kontynuować walki. - Proponuję takim osobom, które nigdy nie dostały ciosu na wątrobę, by poszły na salę treningową. Tam niech poproszą faceta, który waży 90 kg, by ze wszystkich sił poczęstował ich takim uderzeniem z lewej ręki w 10-uncjowej rękawicy. Wtedy zobaczymy, czy taki ochotnik, złożony jak scyzoryk, podniesie się po pięciu, dziesięciu, a może dopiero piętnastu minutach.