Interia: Niespełna dwa tygodnie temu pokonał pan Marco Hucka i zdobył mistrzostwo świata. Trwa świętowanie sukcesu? Krzysztof Głowacki: - Ostatnio nawet nie było czasu na świętowanie! Cały czas tylko wywiady, nagrania i takie jest to moje świętowanie. Nie ma czasu na nic. Nagły wzrost popularności panu nie doskwiera? - Aż tak bym nie powiedział, ale popularność już troszkę daje mi się we znaki. Mistrzostwo świata jednak zobowiązuje i trzeba się przyzwyczaić do tego, że ludzie proszą o zdjęcia, a dziennikarze o wywiady. Dla polskich kibiców boksu z dnia na dzień stał się pan wielkim idolem... - To niesamowite uczucie, że ludzie rozpoznają mnie teraz z daleka na ulicy. - To jest coś wspaniałego, czego do tej pory jeszcze nie miałem okazji przeżyć. A teraz wychodzimy z żoną na spacer po mieście, a ludzie zatrzymują nas, gratulują i proszą o zdjęcie. Niesamowita sprawa. Niewielu spodziewało się tak spektakularnego sukcesu w walce z Huckiem. Wchodził pan do ringu z myślą, że pokaże sceptykom, że się mylą? - Byłem bardzo skoncentrowany. Przed walką w Newark w ogóle nie dopuszczałem do siebie myśli o porażce. Zawsze wychodzę do ringu po zwycięstwo. Teraz też wyszedłem jak po swoje i nawet przez chwilę nie zwątpiłem w to, że zdobędę pas mistrza. Pierwszą walkę w obronie mistrzowskiego pasa stoczy pan także w Stanach Zjednoczonych? - Tak, pierwsza obrona na pewno będzie w Stanach. Ale kto będzie moim rywalem? Sam nie wiem. Trzeba pytać Andrzeja Wasilewskiego i Leona Margulesa (współpromotorzy Głowackiego na rynku amerykańskim - red.). Jeśli chodzi o nazwiska potencjalnych rywali, to w mediach przewijają się ostatnio B.J. Flores, Steve Cunningham i Roy Jones Jr. Ten ostatni twierdzi nawet, że ma pan coś, co należy do niego i chce odebrać panu pas... - Na razie Roy musi poczekać, bo ja sam jeszcze nie dostałem od federacji pasa! Tak poważnie, to słyszałem o tym, że wyzywa mnie na pojedynek, ale wszystko zależy od moich promotorów. - A wypowiedzi Amerykanina? Następny rywal szczeka, tak jak robił to Marco Huck. Ja nie zamierzam się wdawać w takie słowne przepychanki. Nie jestem z tych, którzy będą gadać bzdury przed walką. Chcę wychodzić z przeciwnikiem do ringu i tam robić swoje. Mówi się o tym, że na waszym radarze jest kilku pięściarzy z USA, a tymczasem największe wyzwania w wadze junior ciężkiej czekają w Rosji. Nie ma pan ochoty zmierzyć się z którymś z tamtejszych mistrzów? - Rosjanie rzeczywiście mają teraz mocnych zawodników. Jest Denis Lebiediew, jest Grigorij Drozd. Podkreślę jednak raz jeszcze: w boksie jest tak, że to nie pięściarze decydują o swoich rywalach. Pewnie, że chętnie pojechałbym powalczyć np. do Moskwy, ale jak będzie, to dopiero się okaże. - Byłem kiedyś na walce Krzyśka Włodarczyka z Drozdem w stolicy Rosji i muszę powiedzieć, że to był ciekawy pojedynek, któremu towarzyszyła niesamowita atmosfera. Wrażenia były świetne, a gala zorganizowana fajnie, na wysokim poziomie. Jakie plany na najbliższe dni ma nowy mistrz świata federacji WBO? - Ostatnie dni to były ciągłe wyjazdy, wywiady i gratulacje. Teraz marzy mi się, żeby przynajmniej na kilka dni pojechać gdzieś z rodziną, wyłączyć telefon i spokojnie odpocząć i nacieszyć się sukcesem. A co będzie dalej? Zobaczymy, co przyniesie życie. Rozmawiał Bartosz Barnaś