Dla Kownackiego była to walka z gatunku "być albo nie być" w zawodowym boksie. Polakowi bardzo zależało, aby zmazać plamę po dwóch porażkach przed czasem z Robertem Heleniusem i ponownie "rozpędzić" karierę. Już przed walką Kownacki pokazywał, jak ważna jest dla niego ta walka. Ważył bowiem 114 kg. Tylko raz w karierze osiągnął niższą wagę - 109 kg miał w wygranej walce z Arturem Szpilką. Wtedy jednak i tak był cięższy od rywala. Tym razem to Turek ważył ponad 5 kg więcej. Dobry początek Kownackiego Od początku Polak był aktywniejszy. Groźnym lewym prostym dobrze kontrolował sytuację w ringu. Ponadto był szybszy i bił seriami. Turek jednak wyglądał, jakby ataki Polaka nie robiły na nim wrażenia. Skracał dystans i odpowiadał mocnymi, pojedynczymi ciosami, często przebijając się przez gardę Kownackiego. Demirezen odżył i przejął inicjatywę W drugiej połowie walki Demirezen złapał tzw. drugi oddech. Sporo przyjmował, ale był jak skała. Sam też sporo wyprowadzał. Ciosy zaczął składać w kombinacje, a zdarzało się nawet, że po mocnych uderzeniach, głowa Polaka odskakiwała. Kownacki zerwał się jednak w ósmej rundzie. Jego narożnik widział, że ciosy na górę nie robią wrażenia na rywalu. Trener kazał mu więc bić na tułów i Polak wykonywał powierzone mu zadania. Kryzys Kownackiego i porażka na punkty Wydawało się, że Polak odradza się w tej walce, ale trwało to krótko, bo tylko trzy minuty. W dwóch ostatnich rundach Kownacki był już bardzo zmęczony. Przeżywał kryzys kondycyjny. Nie miał już takiej mobilności, jak wcześniej i momentami dawał zamykać się przy linach. Przyjmował wiele ciosów, a pod jego lewym okiem pojawiło się rozcięcie. Polak kończył walkę w swoim stylu, na ambicji i charakterze. Dzięki tym cechom, które pokazywał już nie raz, dotrwał do końca i po 10 rundach o wyniku decydowali sędziowie. Wszyscy trzej, jako zwycięzcę wskazali Demirezena. Jeden punktował 96-94, a dwóch 97-93 dla Turka.