Francis Ngannou przechodząc z MMA do boksu zaskoczył wszystkich już w pierwszej walce. Były mistrz UFC 28 października zeszłego roku przegrał z Tysonem Furym, ale niespodziewanie był w stanie posłać "The Gypsy Kinga" na deski. Presja kibiców po dobrym występie wzrosła. W swoim drugim starciu 37-latek zmierzył się z Anthonym Joshuą. 8 marca był jednak bezradny - już w pierwszej rundzie doszło do knockdownu, a w drugiej do nokautu. Kameruńsko-francuski zawodnik wrócił do tych wydarzeń w podcaście The Joe Rogan Experience. Narzekał na decyzje organizatorów, jego zdaniem faworyzujące Brytyjczyka. - Przez cały tydzień przed walką, gdy mieliśmy swoje obowiązki, przywożono nas o jakieś półtora godziny za wcześnie. Mój trener się wściekał i zarzucał organizatorom, że to tylko po to, by mnie wymęczyć. Joshua przyjeżdżał na czas. Wtedy tego nie rozumiałem i sam uspokajałem trenera, dziś widzę to już inaczej - powiedział, cytowany przez portal bokser.org. Francis Ngannou chce wkrótce wrócić do boksu. Ma cele do zrealizowania Samemu sobie nie ma wiele do zarzucenia - jak podkreślił, obóz przygotowawczy wykonany przed starciem z Joshuą był lepszy niż ten przed konfrontacją z Furym, zawierał w sobie cztery sparingi z zawodnikami rzekomo stojącymi na wyższym poziomie. Ngannou planuje teraz powrót do MMA, ale tylko na chwilę. Chciałby zdobyć pas PFL należący w tym momencie do Renana Ferreiry, a po jednym lub dwóch pojedynkach ponownie zjawić się w środowisku pięściarskim. Z kolei Joshua dalej realizuje plan powrotu na sam szczyt królewskiej kategorii - otworzyła się przed nim duża szansa po zwakowaniu pasa iBF przez Ołeksandra Usyka. Spadkobiercą tytułu jest Daniel Dubois, ale 21 września "AJ" spróbuje mu go na Wembley odebrać. Co za scenariusz w razie kolejnej porażki Fury'ego. Na "ratunek"... Joshua