Dziś 55-letni Dariusz Michalczewski zrobił spektakularną karierę w boksie zawodowym, o jakiej marzy mnóstwo jego następców. Popularny "Tygrys" rozkochał w sobie Niemców i to tam stał się wielką gwiazdą, wyjeżdżając z Polski, w której nie widział przed sobą wielkich perspektyw. Miał ogromne ambicje i uznał, że droga do sportowego nieba wiedzie przez Republikę Federalną Niemiec. Dożywotnia dyskwalifikacja Michalczewskiego. Tego mu nie wybaczyli Urodzony w Gdańsku pięściarz od młodych lat przejawiał spory talent do "szermierki na pięści". Na treningi zaprowadził go wujek, opiekujący się nim po śmierci ojca. Najpierw reprezentował barwy Stoczniowca Gdańsk, a w latach 1987-1988 Czarnych Słupsk. Już w 1985 roku zaczął odnosić pierwsze sukcesy, został mistrzem Polski juniorów w wadze półśredniej w 1985 r. Dwa lata później miał już złoto wśród seniorów. Miał dopiero 19 lat i karierę przed sobą. Amatorką, bo jak wspominał w cytowanym powyżej wywiadzie, czekała go praca w stoczni albo zejście na drogę przestępstwa. Wybrał jednak inaczej. 24 kwietnia 1988 r. nie powrócił z wyjazdu ekipy bokserskiej do RFN. Postanowił zostać w Niemczech i tam kontynuować karierę, najpierw amatorską, a potem przechodząc na zawodowstwo. Dla komunistycznych władz był to cios. I choć Michalczewski w ringu wyprowadzał ich wiele, tego akurat mu nie wybaczyli. Polski Związek Bokserski postanowił dożywotnio zdyskwalifikować Michalczewskiego! Mistrz świata z Polski. Wielki powrót Michalczewskiego Kariera "Tigera" za naszą zachodnią granicą to coś na kształt "American Dream", bo ambitny i waleczny chłopak z Gdańska spełnił swoje marzenie. Tyle, że nie musiał wyjeżdżać za ocean, a znacznie bliżej. Na dodatek do kraju, z którym był rodzinnie związany, bo dziadek pięściarza był Niemcem i Michalczewski szybko dostał tamtejsze obywatelstwo. Początkowo, trenując pod okiem Fritza Zdunka w Bayerze Leverkusen, boks łączył z pracą, ale w 1991 roku przeszedł na zawodowstwo. Tuż po tym, jak wywalczył dla Niemców złoty medal mistrzostw Europy amatorów. I po trzech latach został mistrzem świata WBO w kat. półciężkiej, wygrywając w Hamburgu na punkty z Leonzerem Barberem. Tak zaczęła się jego piękna kariera, która właściwie dopiero się rozpędzała. Po tym, jak w 1997 roku pokonał Virgila Hilla jako pierwszy bokser w historii zunifikował pasy mistrzowskie organizacji WBA, IBF i WBO, a rok później wybrano go najlepszym sportowcem Europy. Michalczewski był na absolutnym szczycie, ale nie zapomniał, skąd pochodzi. I dość nieoczekiwanie, postanowił powalczyć także w polskich barwach. Dokładnie 14 września w Brunszwiku po raz 22 tytuł mistrza świata w wadze półciężkiej. Przez techniczny nokaut pokonał w 10. rundzie Jamajczyka Richarda Halla. Wcześniej zresztą zdążył stoczyć także walkę w swoim rodzinnym Gdańsku, która, jak mówił, miała być formą podziękowania za to, co spotkało jego bliskich. Michalczewski był niepokonany w 48 walkach. Przegrał dwie ostatnie, ale w żaden sposób nie wpływa to na postrzeganie go jako jednego z najlepszych pięściarzy wszech czasów bez podziału na kategorie wagowe. Został mistrzem świata, zunifikował pasy trzech największych federacji, zapisał się w historii. Czy dokonałby tego bez ucieczki z Polski? Nigdy się nie dowiemy.