33-letni Jackiewicz jest pięściarskim samoukiem. Pierwszy worek powiesił w piwnicy bloku w rodzinnym Mińsku Mazowieckim, a pierwszych rywali pokonywał na... ulicy. Roznosiła go energia, dlatego co tydzień wybierał się na dyskoteki do podmińskich miejscowości. Tam zawsze znajdowali się chętni do skonfrontowania umiejętności z przyszłym zawodowym mistrzem Europy, a być może i świata. W szkole średniej trenował kickboxing. Nie miał jednak problemów z utrzymaniem limitu wagi półśredniej (do 69 kg), mimo że uczył się w cukierniczej zawodówce. Podczas praktyk miał niemal nieograniczony dostęp do rozmaitych słodkości. Nastolatek pieniądze zdobywał pracując jako tzw. bramkarz na wiejskich zabawach. Parę lat później, po śmierci matki (ojca nie znał), z pomocą znajomego otworzył pub "Fantom", ale interes nie "wypalił". To chyba wtedy, na przełomie wieku, Jackiewicz zrozumiał, że jego przeznaczeniem i sposobem na życie są sporty walki. Pierwszy kontrakt bokserski podpisał z Krzysztofem Zbarskim, promotorem m.in. Albertra Sosnowskiego. "Usłyszałem, że jeśli na sparingach radzę sobie z Ukraińcem Romanem Dżumanem czy Węgrem Mihaly Kotaiem, to poradzę sobie w ringu z innymi rywalami" - wspominał w rozmowie z PAP. W debiucie zwyciężył, podobnie jak w trzech kolejnych walkach. W piątym pojedynku przegrał na punkty z Ukraińcem Jurijem Nużnienką, późniejszym tymczasowym (interim) mistrzem WBA w kategorii półśredniej. Kłopoty rodzinne (rozwód z pierwszą żoną) sprawiły, że nie zawsze przystępował do potyczek w najlepszej formie. Ale nigdy nie odmawiał, kiedy nadarzyła się okazja boksowania. "Chciałem zarabiać, dlatego przyjmowałem wszystkie propozycje" - dodał. W 2004 roku przegrał trzy walki z rzędu za granicą. W kolejnym roku do jego konta dopisana została jeszcze jedna wyjazdowa porażka. "Za każdym razem sędziowie typowali punktowy wynik korzystny dla zawodnika gospodarzy - chodziło o dwóch Włochów i tylu samo Anglików. Co tu dużo mówić, +kręcili+" - stwierdził Jackiewicz. Mińszczanin nigdy nie słynął z piorunującego ciosu, ale potrafił zaskoczyć. Parę lat temu pojechał na galę do niemieckiego Zwickau. Miał być łatwym rywalem dla Allana Vestera, pretendenta do mistrzostwa świata IBF. Pojedynek zakończył się w pierwszej rundzie, ale zwycięstwem Jackiewicza, który znokautował faworyzowanego Duńczyka. "Od pierwszego gongu zdecydowanie zaatakowałem i się opłaciło. Boksu było mi mało, dlatego po powrocie do domu zgodziłem się wziąć udział w pokazowej imprezie w Mińsku Maz. Stanąłem oko w oko z dawnym trenerem i też byłem lepszy" - przyznał pięściarz. Od pięciu lat Jackiewicz już tylko wygrywa - i w sporcie, i codziennym życiu. Oparciem jest dla niego narzeczona Marta (ślub 2 października) i dwoje dzieci. Ustatkował się, czas wolny spędza na spacerach z najbliższymi, a nie szaleństwach z kolegami. Uwierzyli w niego promotorzy Andrzej Wasilewski i Piotr Werner, uwierzyli też wymagający trenerzy Fiodor Łapin i Paweł Skrzecz. Dla boksu zrezygnował ze swej wielkiej pasji, jaką jest piłka nożna. Był królem strzelców m.in. w lidze okręgowej; zdobywał w meczach po pięć bramek. W 2008 roku Rafał Jackiewicz sięgnął po pięściarskie mistrzostwo Europy, a teraz czeka go potyczka o pas federacji IBF. Jeśli zwycięży, dołączy do takich sław jak Pacquiao, Mayweather Jr, Mosley (świat) oraz Dariusz Michalczewski, Tomasz Adamek, Krzysztof Włodarczyk (Polska). Z rok starszym Zaveckiem też już raz wygrał - w pierwszej obronie tytułu mistrza kontynentu. Słoweniec będzie miał okazję do rewanżu w sobotę (początek ok. godz. 22.40) przed własną, 12-tysięczną publicznością. Ale Jackiewicz zapewnia: "Wrócę do kraju z pasem mistrza świata".