Jeśli w niedługim czasie będzie pan miał komfort, aby obrać kurs na konkretnego mistrza, panującego w jednej z wiodących federacji w wadze ciężkiej, to poszedłby pan w którym kierunku? - Uważam, że na chwilę obecną Deontay Wilder jest lepszy od Anthony’ego Joshuy, pomimo tego, że tak dużo mówi się o mocy Joshuy. Mimo wszystko sądzę, że Brytyjczyk jest obecnie bardziej obliczalnym zawodnikiem niż Wilder. Z drugiej strony u obu pięściarzy widzę błędy, które można wykorzystać i na tym będę się skupiał. W tym momencie nie robi mi różnicy, z kim z tej dwójki miałbym się skonfrontować. To bardzo śmiała deklaracja. - Zamierzam, przede wszystkim, wygrywać kolejne walki i piąć się w rankingu WBC, aby dojść do pojedynku o ten pas, a jednocześnie pozostawać w rankingach IBF, bo nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć. Sytuacja w boksie jest dynamiczna, więc lepiej mieć alternatywę, ale będę prowadził się tak, aby być gotowym na mistrzowską szansę w każdym momencie. Zakłada pan sobie osiemnaście miesięcy na dojście do walki o mistrzostwo świata? - Szczerze mówiąc, nie sądzę, że przyjdzie mi czekać tak długo. Niemniej to jest boks, wszystko może się wydarzyć, ale ze swojej strony na pewno zrobię wszystko, żeby być gotowym. Cieszę się, że wreszcie będę miał możliwość, aby sprawdzić się na najwyższym poziomie. Tego chciałem, bardziej gotowy nie będę. Co na dzień dzisiejszy ma Izu Ugonoh, czego nie mają Wilder i Joshua? - Uważam, że mam naprawdę dewastujący cios na korpus. Przez lata doskonaliłem prawy "overhand" i jestem zdania, że na pewno jest nie gorszy od tego, który mają Wilder i Joshua. To, jak potrafię załatwić przeciwnika uderzeniami na korpus, jest rzeczą, którą jeszcze będę doskonalił i myślę, że będzie mnie odróżniała od tych dwóch zawodników. Cały czas będzie pan wierny biało-czerwonym barwom? - Oczywiście, że tak. W tym aspekcie nic się nie zmienia, bo ja nie chwieję się, jak chorągiewka na wietrze. Obrałem swoją drogę i własny kierunek, może niektórych będzie to bulwersować, ale mnie to nie przeszkadza. Będę reprezentował barwy biało-czerwone, cały czas nawiązując do miejsca, w którym się wychowałem, i które mnie ukształtowało. Nie mówię o takim rodzaju patriotyzmu, związanym z posiadaniem polskich przodków, bo jak wiadomo, moje korzenie są w Nigerii. Ja tworzę swoją historię, która zaczęła się w 1986 roku w Polsce. Czego nauczyło pana doświadczenie z niedoszłym do skutku pana występem na gali Polsat Boxing Night, która ostatecznie została przełożona z listopada na 2017 rok? - Teraz, z perspektywy czasu, chce mi się śmiać, myśląc o przeszłości. Mnie chodzi o to, żeby cały czas iść do przodu i się rozwijać. Generalnie nie jestem obrażony na telewizję Polsat i mam nadzieję, że oni też nie są na mnie obrażeni. W gruncie rzeczy to jest biznes, ale moje intencje się nie zmieniają. Jeśli będzie możliwość, żeby zrobić dużą galę w Polsce, to bardzo chciałbym na niej wystąpić. Owszem, przez jakiś czas miałem żal, bo nie czułem się komfortowo w tej całej sytuacji. Jednak szybko mi przeszło i zrozumiałem, że ze wszystkiego trzeba wyciągnąć wnioski i nie podchodzić do takich spraw emocjonalnie. Nikt nie jest bez winy, dlatego w przyszłości zdecydowanie będę patrzył na takie propozycje lub kontrakty na chłodno. Rozmawiał Artur Gac