Interia: Witam, nie przeszkadzam? Izu Ugonoh: - W sumie jem chrupka. Wobec tego nie mam najmniejszych wyrzutów sumienia. - I prawidłowo. To moja nowa dieta cud, na 2017 rok. Dogadza pan sobie jeszcze w Polsce? - Tak, ale jestem już na wylocie, bo 13 stycznia ruszam do Stanów Zjednoczonych. W kierunku Las Vegas? - Tak, tu nic się nie zmienia, podobnie jak osoba trenera, którym nadal będzie Kevin Barry. Szkoleniowiec w tym momencie jest w Nowej Zelandii, gdzie chyba jeszcze nie skończyli całej celebracji po wygranej walce o mistrzostwo świata Josepha Parkera (śmiech). A mówiąc serio, trener został w ojczyźnie na święta i Nowy Rok, ale już niebawem spotkamy się w Las Vegas, gdzie rozpoczniemy pracę do mojej kolejnej walki. Ta najprawdopodobniej odbędzie się na tej samej gali, na której Andrzej Wawrzyk będzie walczył z Deontayem Wilderem, a Artur Szpilka zmierzy się z Dominikiem Breazeale'em. Właśnie to sprowadza mnie do pana, bo wróbelki ćwierkają, że będzie pan trzecim Polakiem, który wejdzie do ringu 25 lutego w Birmingham, w stanie Alabama. - Tak, to na 99 procent jest już pewne. Dla Pana to chyba świetna wiadomość, że debiut w grupie promotorskiej Haymon Boxing, należącej do menedżera numer jeden w boksie zawodowym Ala Haymona, odbędzie się na tak szczególnej dla polskich kibiców gali? - Jakby nie patrzeć, gala będzie nie byle jaka. Szykują się ekscytujące pojedynki, przy czym ja cały czas czekam na dogranie mojego rywala. Wiadomo, że w zależności od tego, trzeba odpowiednio przygotować cały obóz i dobrać sparingpartnerów. Natomiast to nie moja praca, tylko mojego menedżera. Ja już "odpaliłem wrotki" i rozpocząłem przygotowania, ale ta właściwa praca zacznie się od początku pobytu w Stanach Zjednoczonych. Po tygodniu na adaptację, trzeba będzie wejść w sparingi. Rozumiem, że zna pan nazwisko swojego przeciwnika, ale z jego ogłoszeniem nie może pan wychodzić przed szereg? - Nie, ostatecznego nazwiska nie mamy. Znam tylko opcje, które wchodzą w grę. Opcji jest kilka, czy już wyłonił się jeden, zdecydowany kandydat? - Wciąż jest parę wariantów. Za to mogę powiedzieć, z kim ja chciałem boksować. Myślałem, że super byłoby rozpocząć rok pojedynkiem z Chrisem Arreolą. To pięściarz dobrze znany polskim kibicom i wszystkim znawcom boksu na świecie. Tyle że do tej walki, obecnie, na pewno nie dojdzie, niemniej jestem spokojny. Cieszę się, że będę boksował i niezależnie od przeciwnika, chcę dobrze wejść w ten rok. Mam nadzieję, że boksersko będzie on moim najlepszym z dotychczasowych. Pomysł na walkę z Arreolą, boksującym pod przydomkiem "Nocny Koszmar", był przedni. 35-letni Amerykanin najlepsza lata ma już za sobą, ale w dalszym ciągu posiada znaczące nazwisko. - To prawda, a do tego wychodzi do ringu, żeby się bić, co byłoby gwarancją wielkich emocji. To taki typ zawodnika, którego sam lubię oglądać, bo nie ucieka od walki, tylko szuka konfrontacji. Na ten moment kariery Arreola byłby dla mnie świetnym przeciwnikiem, ale nie lubię rozwodzić się nad czymś, czego na razie nie dostanę. Rywalem będzie ktoś inny i sam z zaciekawieniem czekam, jak potoczą się sprawy. Menedżer powiedział mi tylko, że przed wylotem powinienem znać nazwisko swojego przeciwnika. A może uznano, biorąc pod uwagę pana debiut za oceanem, że Arreola jednak niósłby ze sobą zbyt duże zagrożenie? - Zawsze wchodzi w grę kilka czynników, ale nie zastanawiałem się nad tym, co w tym przypadku stanęło na przeszkodzie. Rozpocząłem współpracę z nowymi dla siebie ludźmi, wiele rzeczy opiera się na zaufaniu i potrzeba trochę czasu, abyśmy mogli się lepiej wyczuć. My, poprzez mojego menedżera Richa Moriarty’ego, mówimy otwarcie o tym, co nas interesuje i czego byśmy chcieli. Z kolei druga strona informuje nas, co oraz w jaki sposób może zrobić. Na razie nikt na nikim się nie zawiódł, więc na dalszą współpracę też patrzę optymistycznie. Z jakiego pułapu rozpocznie pan treningi w Las Vegas? - Generalnie nie jestem daleko z moją formą, trochę się ruszałem. Teraz, gdy wskoczę w pełny cykl, uzupełnię to wszystko, czego w tym momencie mi potrzeba. Krótkie i intensywne przygotowania są dużo lepsze niż rozciągnięty w czasie obóz i czekanie na termin walki. Myślę, że jestem w dobrym miejscu. Na ulubionych pierożkach i innych, świątecznym rarytasach, mocno przybrał pan na wadze? - Mam to szczęście, że waga mojego organizmu oscyluje między 104-106 kilogramów, niezależnie od tego, czy jestem w treningu. To duży plus, bo początku obozu nie muszę tracić na robienie wagi. Dzięki temu od razu, z impetem, rozpocznę zajęcia stricte specjalistyczne. Wyleci pan do Las Vegas sam, czy z kompanami na pokładzie? - Póki co sam, a jeśli chodzi o samą walkę, to możliwe, że kilku "ziomeczkom" uda się przyjechać. Inna sprawa, co też jest atutem tej gali, że pojawi się sporo Polaków, więc na pewno nie będę samotny. Rozmawiał Artur Gac