Artur Gac: Wypada pogratulować panu związania się kontraktem promotorskim z menedżerem Alem Haymonem, postacią numer jeden w boksie zawodowym, który w swojej stajni ma m.in. Artura Szpilkę. Stało się to, na czym panu najbardziej zależało? Izu Ugonoh: - Byłem w takiej sytuacji, że z którym promotorem byśmy nie porozmawiali, było do zaoferowania dla mnie coś ciekawego. Chodziło o to, żeby związać się z najlepszym. W przypadku Haymon Boxing, już od jakiegoś czasu istniało zainteresowanie z obu stron. Była kwestia tylko tego, aby zaistniał idealny moment na wykonanie takiego skoku. Sytuacja tak się ułożyła, że wreszcie mogliśmy przystąpić do negocjacji. Rozmowy były bardzo przyjemne, szybkie i konkretne, więc nie trzeba było długo czekać na uzyskanie porozumienia. Miał pan okazję osobiście rozmawiać z Haymonem, czy też jest pan w gronie większości osób, które tylko słyszały jego nazwisko, ale nigdy nie widziały go na oczy? - Ja akurat miałem przyjemność, aby poznać go osobiście, gdy byłem w Hollywood. Ale rzeczywiście, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że to jest ten człowiek. Przed spotkaniem zostałem tylko uprzedzony, że pan Al Haymon nie robi sobie zdjęć (śmiech). To spotkanie, można by rzecz, na szczycie, było bardzo miłe. Efektem tego jest fakt, że podpisaliśmy kontrakt. - Czy już w trakcie tego spotkania, został zainicjowany temat pana ewentualnego przejścia, czy rozmowy rozpoczęły się dopiero później? - Tak naprawdę, już podczas tego spotkania wszystko było jasne. Sam pan Al już bardzo dużo wiedział na mój temat. Wręcz wydawało mi się, że wie wszystko i ma oczy dookoła głowy. A więc nie było to tak, abym był przepytywany z tego, kim jestem i co robię, lecz to spotkanie, w dużej mierze było po to, żeby - mam wrażenie - osobiście się poznać. Z tamtej strony nawet padło takie stwierdzenie: "moglibyśmy tutaj kręcić i powiedzieć wam, że przemyślimy sobie sprawę i odezwiemy się za kilka dni, ale z naszej strony wszystko jest jasne" - to słowa samego Ala Haymona. W związku z tym, nawet długo nie czekaliśmy. Przejrzeliśmy kontrakt i stwierdziliśmy, że to jest absolutnie to, czego potrzebuję w tym momencie. Dzięki osobistemu poznaniu Haymona, jest pan w gronie absolutnych wybrańców, bo w środowisku mówi się o nim... - Człowiek duch. Właśnie. - Ale on istnieje, naprawdę. Choć nie mogę powiedzieć, że to na sto procent był pan Al, bo jego dokumentów nie widziałem (śmiech). Mam pełne przekonanie, że w tamtej sytuacji było mi dane poznać prawdziwego Haymona, a nie jego sobowtóra. Na jakich zasadach rozstał się pan z dotychczasową grupą Duco Events? Kontrakt został rozwiązany, czy umowa dobiegła końca? - Prawda jest taka, że tam nie było specjalnie kontraktu. W momencie, gdy dowiedziałem się, że 10 grudnia nie wystąpię na gali w Nowej Zelandii, po prostu zrozumiałem, że coś już dobiegło końca. Od razu, wraz z moim menedżerem, obraliśmy inną drogę. Nie trzeba było długo czekać, bo zdaje się, że kilka osób obserwowało moją sytuację i byli gotowi na współpracę. Wykorzystaliśmy tę sytuację i jestem w możliwie najlepszym miejscu. Czyli to nie pan zrezygnował z występu na gali w Nowej Zelandii, tylko grupa oznajmiła, że pan nie wystąpi? - Tam było trochę zamieszania... Powiem tak: jestem wdzięczny za to, że spędziłem tam te wszystkie, wspaniałe chwile. Otrzymywałem ogromne wsparcie ze strony nowozelandzkich kibiców. Nawet słyszałem, że na konferencji prasowej przed zbliżającą się galą, padło mnóstwo pytań, związanych z moją osobą. Cóż, wszystko kiedyś dobiega końca. Myślę, że to, co miałem zrobić w Nowej Zelandii, już zrobiłem i nastał idealny czas, aby zagrać "na grubo". Wierzę, że niektóre zrządzenia losu, nie są dziełem przypadku. Ma pan bardzo ambitne plany sportowe. Swoje cele będzie pan realizował, mając bazę w Stanach Zjednoczonych, czy będzie pan kursował między Europą i Ameryką? - Same przygotowania, mimo wszystko, będę miał w Stanach Zjednoczonych. Wydaje mi się, że w przyszłym roku powstanie dużo bardziej precyzyjny plan odnośnie tego, co będzie się ze mną działo i będę miał na to dużo większy wpływ niż dotychczas. To główna rzecz, która mnie cieszy. Natomiast, przebywając w Polsce, nie będę się obijał, tylko zawsze będę budował bazę pod właściwe obozy, które zamierzam odbywać nadal pod okiem mojego pierwszego trenera Kevina Barry’ego. Nie szuka pan nowego szkoleniowca? - Nie ma potrzeby, bo jeśli coś działa, to nie należy tego zmieniać. Mam nadzieję, że nasza, sprawdzona maszyna, nadal będzie niezawodna. Za to zmienił mi się promotor, rynek na którym będę boksował i możliwości. Jestem podekscytowany na myśl o tym wszystkim, co przede mną się otwiera. Rozmawiał Artur Gac