Interia: Ostatnie miesiące najbardziej utalentowany polski bokser wagi ciężkiej spędził na... nauce tańca. Jak pana wrażenia po "Tańcu z Gwiazdami"? Izu Ugonoh: Z jednej strony żałuję oczywiście, że nie udało się dotrzeć do finału. Z drugiej - cieszę się bardzo, że wracam na ring, by robić to, co lubię najbardziej. Jedna przygoda się kończy, a druga zaczyna. Czy coś szczególnie zaskoczyło pana w "Tańcu z Gwiazdami"? - Przede wszystkim nie spodziewałem się, że taniec to tak ciężka praca! Myślałem, że będzie trochę więcej zabawy, a tu się okazało, że nic z tego. Okazuje się, że jak człowiek chce być w czymś dobry, to musi po prostu... zapierniczać! (śmiech) Do "Tańca z Gwiazdami" trafił pan, bo chciał zdobyć większą popularność wśród polskich kibiców. Udało się zrealizować ten cel? - Tak, już teraz to odczuwam. Mam wrażenie, że z tą popularnością jest trochę jak z falą, która jeszcze się rozpędza. Ogólnie jednak oceniam to wszystko pozytywnie. Kilka razy zdarzyło mi się, że zaczepili mnie ludzie na ulicy. Żona mówi, że bardzo lubi oglądać mnie w "TzG", a mąż na to, że nie może doczekać się, kiedy wrócę do ringu. - Cieszę się, że to wszystko odbywa się w fajnej atmosferze, bo przecież na początku było trochę płaczu, że to zły moment, by zawiesić karierę itd. No ale cóż, nie da się wszystkim dogodzić! Miał pan czas, aby oprócz przygotowań do "Tańca z Gwiazdami" poświęcać się także treningom bokserskim? - Nie miałem możliwości, żeby robić te dwie rzeczy na maksa, ale boksu nie zaniedbywałem. Przekonałem się, że taniec to dyscyplina sportu, tak samo jak boks. Po treningach tanecznych robiłem tarczę z Robertem Złotkowskim, dzięki któremu przetrwałem ten ostatni czas bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym! (śmiech) Potrzebowałem coś zrobić z tą energią, którą normalnie rozładowuję w ringu. Teraz czuję wielki głód boksu. Przede mną jeszcze kilka treningów w Polsce, a potem wracam do Las Vegas, gdzie będę szlifował formę z moim trenerem i zespołem. Promotor Dean Lonergan mówił ostatnio, że będzie się starał organizować panu więcej walk w Polsce... - ... i bardzo się z tego cieszę! Treningi będę odbywał w dalszym ciągu w Las Vegas, ale walki planuję toczyć w Polsce. Mam już taki sprawdzony system - w jednym miejscu trenuję, a biję się gdzie indziej. Poprzednie pojedynki stoczyłem w Nowej Zelandii, a teraz jest szansa zamienić ten kraj na Polskę. Dla mnie to super rzecz, bo będę miał okazję trochę częściej spotykać się z przyjaciółmi i rodziną. Na pewno nie będę miał tak długiej rozłąki z krajem, jak zdarzało się to w ostatnich dwóch latach. Ostatnio w programie "Puncher" dyskutowano na temat możliwości organizacji pana pojedynku z Mariuszem Wachem na Polsat Boxing Night w listopadzie. Byłby pan zainteresowany takim starciem? - No cóż, trzeba zacząć od tego, że to nie ja będę decydował o tym, kto będzie moim rywalem. Nie chcę teraz gdybać, bo i tak o sprawie ostatecznie zadecydują promotorzy. Ja na pewno stanę w ringu z każdym, kogo dla mnie wybiorą. Osobiście znam Mariusza, szanuję jego dokonania bokserskie i doświadczenie, bo przecież mierzył się z Kliczką czy Powietkinem. Dla mnie taka walka byłaby dużym wyzwaniem, a ja wyzwania bardzo lubię. - Powiem tak: ja osobiście chętnie obejrzałbym walkę Ugonoh - Wach, co oczywiście nie znaczy, że do takiego pojedynku dojdzie. Na razie są to tylko przymiarki i spekulacje, a więc nie ma czym zaprzątać sobie głowy. Promotorzy mają tu decydujący głos. Jakiś czas temu mówił pan o tym, że w przyszłym roku chciałby stoczyć pojedynek o mistrzostwo świata. To realny scenariusz? - Tak, jak najbardziej. Trzeba wykorzystać to, że w wadze ciężkiej są teraz ogromne zawirowania. Nie można powiedzieć, że jest jakiś pięściarz, który jest nie do przejścia i trzyma pasy tak mocno, że nie da szans żadnemu rywalowi. Taka sytuacja była w erze braci Kliczko, chociaż ja sądzę, że to było trochę takie rozdmuchane wyobrażenie. Myślę, że każdy kto ma dwie ręce i głowę, może zostać znokautowany. - Wracając do ewentualnej walki o tytuł. Sądzę, że jest ona możliwa, ale są pewne warunki. Muszę wrócić na ring w dobrym stylu, wygrywać kolejne pojedynki i pokonywać dobrych zawodników, bo pojedynki z mięsem armatnim są na nic. Na takie walki nie zamierzam się godzić. Rozmawiał: Bartosz Barnaś CZYTAJ WYWIAD DALEJ. IZU O SYTUACJI W WADZE CIĘŻKIEJ - KLIKNIJ!