Jean Pascal rozpoczął starcie z Bernardem Hopkinsem idealnie. W pierwszych trzech rundach "Kat" dwukrotnie bliżej zapoznał się z matą ringu i wydawało się, że młodszy o kilkanaście lat i silniejszy fizycznie mistrz świata kategorii półciężkiej pewnie upora się z rywalem. Blisko 46-letni (!!!) Hopkins z rundy na rundy prezentował się jednak coraz lepiej i to on zaczął dyktować warunki w ringu i zmierzał po zwycięstwo dające mistrzowski tytuł i status najstarszego mistrza świata w historii zawodowego boksu (kosztem George'a Foremana). Po walce "Kat" był pewny swego, przekonany o jego zwycięstwie był również komentujący galę na antenie Polsatu Sport Extra Janusz Pindera, któremu wiedzy o boksie i trzeźwej oceny nie można odmówić. Ale z trójki sędziów tylko jeden wskazał na Hopkinsa, dwóch wytypowało remis, a to oznaczało, że pasy WBC i IBO pozostały w rękach Pascala. O tym jak bzdurny był werdykt świadczą statystyki (Hopkins zadał 153 celne ciosy, w tym 129 mocnych, Pascal odpowiednio 86 i 67) i mina "zwycięzcy" kiedy zakładano mu okazałe trofea. To nie była radość, tylko zniesmaczenie. Co ciekawe Hopkins jest drugim zaawansowanym wiekowo pięściarzem, który został oszukany przez sędziów w ostatnich latach. Równo dwa lata temu, 20 grudnia 2008 roku Evander Holyfield wypunktował ówczesnego mistrza świata wagi ciężkiej WBA, Nikołaja Wałujewa, ale pas pozostał w rękach rosyjskiego giganta. Klasycznie, po niemiecku zakończyła się sobotnia walka Marco Hucka z Denisem Lebiediewem. "Kapitan" obronił pas WBO w wadze cruiser, ale jego zwycięstwo widzieli chyba tylko dwaj sędziowie (trzeci wskazał na Rosjanina) i grupa zagorzałych fanów. Rozumiem zasadę, że mistrza - i to na jego terenie - trzeba zlać, żeby pozbawić go tytułu, ale nawet trzymając się tej reguły znacznie sprawiedliwszym wynikiem byłby remis. Nie brakuje też głosów, że na neutralnym gruncie to Lebiediew zostałby zwycięzcą, bo niemieckiemu mistrzowi walczącemu u siebie trzeba chyba urwać w ringu głowę, żeby wygrać... Pozostając w temacie miernego sędziowania przenieśmy się na krajowe podwórko. W niedzielny wieczór Dariusz Snarski stoczył - jak zapowiadał - pożegnalny pojedynek, pewnie wygrywając na punkty z Krzysztofem Cieślakiem (118:109, 118:109, 118:110). Tym samym obchodzący dziś 42 urodziny pięściarz nie tylko sprawił sobie prezent, ale i utarł nosa arbitrom, którzy przed dwoma miesiącami w Łomiankach skompromitowali się przyznając zwycięstwo Cieślakowi w pierwszej konfrontacji obydwu zawodników. Chwała dla zwycięzcy, ale i dla "Skorpiona", który podjął się rewanżu, czując chyba, że niedawny werdykt sędziów nie miał zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. PS. Pięściarski weekend uzupełniła piątkowa walka Odlaniera Solisa z Ray'em Austinem zakończona dyskwalifikacją drugiego z wymienionych pięściarzy. Kubańczyk zyskał tym samym prawo do walki z Witalijem Kliczko (walka była eliminatorem WBC), ale nie pokazał nic, co mogłoby sądzić, że stać go na pokonanie Ukraińca. Dyskutuj o artykule z Darkiem Jaroniem