Białorusin zaczął w bardzo ostrym tempie, spychając fińskiego dwumetrowego pięściarza do defensywy. Były mistrz świata ładnie bił potrójnym lewym prostym i o ile ten pierwszy nie wchodził, to już kolejne dochodziły do głowy wyższego rywala. Sześć pierwszych rund było wyrównanych, nawet z lekkim wskazaniem na dzielnego Liachowicza. Poległ on jednak od własnej broni - nie wytrzymał wysokiego tempa, jakie sam narzucił i już pod koniec siódmego starcia cofnął się po raz pierwszy. Helenius wykorzystał słabość przeciwnika i już w ostatnich sekundach ósmej rundy posłał Białorusina na deski. Po doliczeniu do ośmiu zabrzmiał gong, ale w dziewiątej rundzie Helenius trafił potwornym lewym podbródkowym, po którym dołożył półprzytomnemu Liachowiczowi jeszcze cztery kolejne "bomby" i sędzia bez zbędnego liczenia przerwał pojedynek. - Zdaję sobie sprawę, że pojedynek był na początku trochę nudny. Czułem, że mogę walczyć jeszcze lepiej, ale byłem trochę zdenerwowany - przyznał się Helenius. - Co dalej z moją karierą? Mam nadzieję, że w przyszłym roku stanę do walki o mistrzostwo świata - odważnie zadeklarował Fin. Postawę swojego zawodnika usprawiedliwiał doświadczony trener Ulli Wegner. - Moim zdaniem widzowie zobaczyli bardzo dobrą walkę - uważa Niemiec. - Robert musiał szukać okazji, by mocno trafić rywala, bo pojedynek był wyrównany, Przezwyciężył w końcu swoją słabość i udało mu się znokautować rywala. Był to trzeci były mistrz świata, którego pokonał, a pamiętajcie, że ten chłopak stoczył dopiero 16 zawodowych walk! - zakończył Wegner.