Wrocławianin uchodzi za bardzo perspektywicznego pięściarza, na krajowych galach grupy Knockout Promotions już odgrywa pierwszoplanowe role, ale inną rolę musiał zaakceptować podczas wydarzenia, organizowanego przez K2 Promotions. Dla Wołczeckiego znalazło się miejsce na karcie wstępnej, na której stoczył czwarty w kolejności pojedynek. Co więcej, to właśnie na walce Polaka pojawili się pierwsi kibice, a fakt, że jest sportowcem z Dolnego Śląska, dodatkowo sprawił, że miał za sobą grupki głośno dopingujących go kibiców. Kuriozalne sceny na gali Usyk - Dubois. Pięściarze walczą, a kibiców nie ma, bo... być nie mogło Rafał Wołczecki usłyszał: "Słuchaj, wychodzisz do ringu za pięć minut" I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wydarzenia, które poprzedził wyjście do ringu Polaka oraz jego rywala z Nikaragui, Roberto Arriaza. - Akurat mnie przydarzyła się ta niekomfortowa sytuacja. Nagle wpadli do mnie do szatni i zakomunikowali: "słuchaj, wychodzisz do ringu za pięć minut". W tym momencie siedziałem i tejpowałem ręce, z czym w dodatku chwilę wcześniej było coś nie tak. Sędzia przyszedł i trzeba było coś poprawić. Nie miałem na to żadnego wpływu, czasami tak się zdarza i jakoś trzeba sobie z tym poradzić. Co mi zostało? Uderzyłem z dwa-trzy razy w tarczę i nie było szans rozgrzać się tak, jak robię to zawsze - wyjaśniał dziennikarzowi Interii Wołczecki. To tłumaczy początek walki, gdy Wołczecki wyglądał na wyraźnie niedogrzanego. W pierwszej rundzie dał się zaskoczyć mocnym uderzeniem, które nim zachwiało. - Przez to wszystko trochę się zdekoncentrowałem - dodał zawodnik. Nagłe wywołanie do walki Wołczeckiego i Arriaza były pokłosiem wydarzeń z poprzedzającego ich starcie pojedynku. Zamiast zaciętej batalii w wadze ciężkiej, Lazizbek Mullożonow (4-0, 4 KO) okazał się dużo lepszym pięściarzem od Nursultana Amanżołowa (5-1, 4 KO), serwując mu pierwszą porażkę. Tym dotkliwszą, że szybki koniec nastąpił już pod koniec pierwszej rundy, gdy pojedynek został przerwany. Być może to był ten moment, gdy do ringu można było zaprosić jedną z dwóch par tzw. oczekujących pięściarzy, pozostających w ciągłej gotowości właśnie na wypadek takiej sytuacji. Sama walka zakończyła się dość kontrowersyjnie, choć wcześniej rywal był dwa razy liczony. Wydawało się, że finałowy lewy bity na dół wylądował poniżej pasa pięściarza z Nikaraguy, ale Wołczecki zarzeka się, że nie popełnił faulu. - Wbrew temu, co krzyczał trener rywala, ja uważam, że trafiłem na pas. A chciał poszukać odpoczynku, czy nawet mojej dyskwalifikacji. A widziałeś, że ja byłem spokojny w narożniku, bo wiedziałem, że cios był prawidłowy. Takie ciosy padają wielokrotnie na sparingach - przekonywał wrocławianin. Artur Gac z Wrocławia Kraków ściągnął Usyka, już wszystko ustalone! "Złote" trofeum od ukraińskiego mistrza świata