"Wyjeżdżam na Florydę trenować z Buddy McGirtem. Wolałbym w Chicago, tu jest rodzina, ale na Florydzie jest łatwej pamiętać tylko o treningach" - dodał 39-letni Andrzej Gołota, który zamierza wrócić na ring 26 maja w Katowicach (ostateczna rozmowa z Donem Kingiem odbędzie się w najbliższą niedzielę) i twierdzi, że ten powrót będzie znacznie łatwiejszy niż pierwsze walki stoczone po porażce z Mike Tysonem. - Narty się skończyły? Andrzej Gołota: Jakieś lodowce zawsze się znajdą? Na razie chyba mi nart wystarczy. Trzeba się zająć poważnie boksem. Miesiąc do walki, Floryda czeka. - "Floryda czeka" - to oznacza, że wybrałeś Buddy McGirta jako trenera? - Z paru względów. Sam (Colonna - przyp. PG) przeniósł się do innej sali, gdzie dojazd zajmuje mi przynajmniej 45 minut - w jedną stronę. To straszna strata czasu. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale kiedyś byłem młodszy i na wiele rzeczy patrzyłem inaczej. Plusem Chicago byłby stały kontakt z rodziną, ale może lepiej, że skoncentruję się tylko na boksie, bo nie będę miał innego wyjścia. Do tego Sam ma boksera, który będzie walczył o tytuł na gali Mayweather - De La Hoya w Las Vegas, więc jest przynajmniej do 5 maja zajęty. A ja nie mam czasu do stracenia. Do hali treningowej McGirta w Vero Beach będę miał z moich kwater pięć minut drogi. - Kiedy zaczynaliśmy rozmowę powiedziałeś, że nie ma porównania powrót z 2007 roku do tego, który miał miejsce po porażce z Tysonem w 2003 roku. Że teraz powinno być znacznie łatwiej - nie tylko dlatego, że wtedy minęły od ostatniej walki prawie trzy lata, a teraz "tylko" dwa. - Bo tak właśnie jest. Przed walką w 2003 roku w Dover Downs z Brianem Nixem prawie zupełnie nie trenowałem - lepiej nie mówić jak spędzałem czas. Do tego praktycznie nie istniała moja lewa ręka i sam za dobrze nie wiem, jak z nim wygrałem. Musiało wystarczyć, to co zapamiętałem z boksowania. W zimie walczyłem po raz drugi w Veronie i ciągle była z tą ręką tragedia - zanik mięśni po wypadku, zanik nerwów. Jak się ten Lewis zorientował, że nawet lewej dobrze w górze nie mogę trzymać, jak mi przywalił chyba w czwartej rundzie, to nie za bardzo wiedziałem gdzie jestem. Wygrałem z nim bijąc tylko prawą - skończyły go prawy prosty i sierpowy. Teraz cały czas byłem w formie, jeździłem na nartach, trzymałem wagę, no i przetrenowałem prawie cały styczeń na sali. Nie zaczynam, jak wtedy, od zera. - Czy jednym z powodów dla których teraz wracasz na ring jest właśnie fakt, że możesz nareszcie bić z obu rąk? - To może nie jest główny powód, ale gdybym miał się tak męczyć ze wszystkim na treningach, to nic nie ściągnęłoby mnie ze sportowej emerytury. Nawet przed Brewsterem nie mogłem normalnie potrenować lewego prostego, bo zaraz coś mnie bolało. Dobrze, że wtedy nawet nie zdążyliście zobaczyć? Poważnie - każdy kto boksuje zawodowo powie ci, że nie ma takiej możliwości żebyś po obozie na coś nie narzekał, ale co innego być zmęczonym po treningach, a co innego zaczynać je z kontuzją. Teraz jest naprawdę dużo lepiej, jest regeneracja mięśni, lewa bije bardziej prosto, mam większą kontrolę nad tym ciosem. Tego przy tamtym powrocie nie było, nie można nawet tego porównywać. - Ale lat ci nie ubyło? - Nie musisz mi przypominać. Na szczęście tych "boksujących" lat, lat spędzonych od 2000 roku na ringu nie było wiele - może ze 24 miesiące? Nie czuję się wypalony. - Jakiej reakcji kibiców spodziewasz się w Katowicach? - Jaka będzie, taka będzie. Nikogo wcześniej nie zmuszałem by przychodził na moje walki, to nie będę tego robił także teraz. Zawsze miałem kibiców w Polsce, bo zawsze byłem wychodząc na ring Polakiem. Nie wiem ilu kibiców będę miał w Katowicach, ale dziękuję tym, którzy przyjdą mi dopingować. Pewnie, że walczę też dla nich, ale przede wszystkim dla siebie. Przemek Garczarczyk