Gołota perfidnie oszukany. Obwinił dziennikarzy i żonę. "Jestem tego pewien"
Andrzej Gołota czterokrotnie stawał do walki o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Nigdy nie osiągnął celu, mimo że dwa razy był blisko triumfu. Czempionem czuł się przez chwilę już po drugim podejściu, kiedy dał lekcję boksu Johnowi Ruizowi. Amerykanin padał na deski raz i drugi, ale... werdyktem sędziów to on wygrał tę walkę na punkty. Przypominamy pamiętne starcie w kolejną rocznicę kontrowersyjnych wydarzeń z nowojorskiej Madison Square Garden.

Walki z Lennoxem Lewisem (1997) i Lamonem Brewsterem (2005) kończyły się porażką przez nokaut już w pierwszej rundzie. Stracie z Chrisem Byrdem (ponownie 2005) okazało się zdaniem sędziów remisowe. Dzisiaj wracamy jednak do konfrontacji z Johnem Ruizem.
Doszło do niej 13 listopada 2004 roku. Stawką walki był tytuł mistrza świata wagi ciężkiej federacji WBA. Areną - nowojorska Madison Square Garden.
Gołota czuł się już mistrzem świata. Ale pas dostał Ruiz. "To przez dziennikarzy i moją żonę"
Gołota czuł się w ringu świetnie. Dwukrotnie posłał Amerykanina na deski. Wydawało się, że to jest ten wieczór, kiedy "ostatnia nadzieja białych" sięgnie po raz pierwszy po mistrzowski pas i znajdzie nieusuwalne miejsce w historii zawodowego boksu.
Tak się jednak nie stało. Sędziowie orzekli, że walkę na punkty wygrał Ruiz. Nie tylko fani polskiego pięściarza uznali werdykt za oderwany od rzeczywistości.
- Powinienem go skończyć - mówił potem Gołota w rozmowie z "Polska The Times". - Mogłem to zrobić, ale wymyśliłem sobie, że pokażę światu, jaki ze mnie technik. Niezły ze mnie idiota, co? Do dziś pluję sobie w brodę. A sędziowie najnormalniej w świecie mnie przekręcili. OK, Ruiz coś tam próbował. Ale nic mi nie był w stanie zrobić. Ani raz mocno mnie nie trafił.
- Oni dawali Ruizowi wszystkie rundy, w których nic się nie działo - pieklił się "Andrew". - Nigdy nie byłem tak pewny wygranej jak w tej walce! Walce, w której Ruiz dwa razy leżał na deskach i dostał jeszcze ostrzeżenie.
Szukanie winnych nie miało sensu. Unikał tego promotor Polaka, Don King. I tak wszystko sprowadzało się przecież do kompetencji i uczciwości sędziów. Mimo to Gołota pokusił się o zaskakującą interpretację faktów.
- To wszystko przez was. Dziennikarzy. No i moją żonę. Jestem tego pewien. Na sto procent! Moja żona powiedziała przed walką dziennikarzom, że jeśli wygram, kończę karierę. Jak King to przeczytał, przeraził się. To by oznaczało, że pas, nad którym miał kontrolę - bo przecież i ja, i Ruiz byliśmy jego zawodnikami - wróciłby do federacji. Nie mógł do tego dopuścić.
Nie wiadomo, na ile poważnie Gołota wypowiadał te słowa. Najprawdopodobniej przemawiał przez niego jedynie czysty sarkazm. Wtedy jeszcze nie wiedział, że dwie kolejne próby wejścia na szczyt również zakończa się dla niego boleśnie.













