"Gołota jest ranny, jego przyjaciel nie żyje". Sekunda zmieniła wszystko na lata
Fanów Andrzeja Gołoty zaniepokoiła w ostatnim czasie informacja o jego nieplanowanej wcześniej wizycie w Świętokrzyskim Centrum Kardiologii. Trafił tam nagle, gdy źle się poczuł podczas jednej z branżowych imprez. Sytuacja na szczęście została szybko opanowana - były bokser opuścił kielecką placówkę po kilku dniach. Historia jego zdrowotnych perypetii od lat pozostaje osobnym rozdziałem barwnego życiorysu. Nie każdy pamięta, że "Andrew" do dzisiaj nie odzyskał pełni sił po tragicznym zdarzeniu na drodze stanowej w Iowa, co zmieniło bieg jego kariery na zawsze.

Andrzej Gołota czterokrotnie walczył o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Każda z tych prób kończyła się niepowodzeniem. Mimo to dla wielu fanów boksu to on pozostaje "największym z wielkich", jeśli chodzi o polskich pięściarzy, którzy zyskali ogólnoświatową rozpoznawalność.
Być może kariera Gołoty potoczyłaby się innym torem, gdyby nie trapiące go przez lata kłopoty zdrowotne. Lista kontuzji, z którymi się zmagał lub zmaga do dzisiaj, jest nieznośnie długa. Jeden incydent wpłynął jednak na jego sportową wartość w szczególny i nieodwracalny sposób.
Gołota przeżył czołowe zderzenie z ciężarówką. Zginął jego bliski przyjaciel
"Gołota jest ranny, jego przyjaciel nie żyje" - to tytuł notatki prasowej, zamieszczonej w grudniu 1999 roku w "Rzeczpospolitej". Informowano o wypadku drogowym. Samochód osobowy prowadzony przez polskiego boksera wpadł w poślizg na tzw. "czarnym lodzie". Nie było szans na odzyskanie sterowności.
"W wypadku zginął siedzący na miejscu pasażera 49-letni Tadeusz Godlewski. Tuż po północy Gołota stracił panowanie nad pojazdem na zaśnieżonej drodze międzystanowej w Davenport (stan Iowa), przejechał przez pas zieleni i wpadł czołowo na nadjeżdżającą ciężarówkę" - donosił w tamtym czasie "New York Times".
Polak nie odniósł obrażeń zagrażających życiu, ale uraz lewej ręki miał nieodwracalne skutki. Światowej sławy pięściarz nigdy nie odzyskał dawnej sprawności. Lewy prosty, który był jego ciosem firmowym, nie wzbudzał już u rywali respektu.
W 2013 roku, gdy u schyłku przygody z ringiem Gołota sposobił się do walki z Przemysławem Saletą, przez moment wydawało się, że uporał się z problemem. - Wreszcie skutecznie wyremontowałem lewą rękę, z którą miałem problemy od kilkunastu lat. Poddałem się operacji w USA, która wiele zmieniła na lepsze - mówił w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".
To było jednak tylko złudzenie. Z Saletą przegrał przez nokaut, a lewa ręka nadal daleka była od dawnej doskonałości. Rok później "Andrew" stoczył jeszcze pokazowy pojedynek z Danellem Nicholsonem i pożegnał się z ringiem definitywnie.
Nie oznacza to jednak, że zapomniał o dotkliwych urazach. Gabinety lekarskie odwiedzał nadal regularnie. Bywało, że kładł się pod skalpel. Najczęściej po wypadkach, które przydarzały mu się w czasie aktywności rekreacyjnej - na nartach lub na rowerze.
"Uparty twardziel. Dwa tygodnie po upadku na rowerze, spania na siedząco oraz moich próśb i gróźb, by udać się na prześwietlenie, Andrzej dał się przekonać: sześć pękniętych żeber"- taki wpis pojawił się któregoś dnia w mediach społecznościowych Marioli Gołoty, żony boksera.
O kłopotach kardiologicznych 57-letniego Gołoty w tym roku usłyszeliśmy po raz pierwszy. Mamy nadzieję, że po zabiegu jakiemu poddał się w Kielcach, dolegliwości zostały zażegnane na dobre. Jego fani, których nie ubywa mimo upływu lat, nie dopuszczają do siebie innego scenariusza.













