Werdykt trójki sędziów, którzy po dwunastu rundach minimalnie opowiedzieli się na korzyść Kazacha, punktując 114-113 oraz dwukrotnie 115-112 najlepiej świadczy, jak zacięta to była batalia. Każdy kto myślał, że egzekucja z rąk dysponującego potężną siłą w obu pięściach Gołowkina jest tylko kwestią czasu, bardzo się zdziwił. Zwłaszcza, że wiele wskazywało, że pojedynek zakończy się rychło po czwartej rundzie. W tej odsłonie Gołowkin trafił Jacobsa dwoma bezpośrednimi prawymi, co doprowadziło do nokdaunu. Amerykanin wprawdzie szybko się podniósł i pokazał sędziemu, że jest gotowy kontynuować pojedynek, ale wydawało się, że naruszony pretendent będzie łatwym celem dla niszczyciela z Kazachstanu. Tymczasem Daniel Jacobs odrodził się niczym feniks z popiołów i zaczął być coraz trudniejszym celem dla wielkiego faworyta. Problem Gołowkina polegał na tym, że Kazach zaczął polować na nokautujący cios, tymczasem dzielny Jacobs po prostu boksował na dużej częstotliwości, zadając wiele ciosów. Do tego umiejętnie poruszał się na nogach oraz imponował unikami, a w półdystansie nie dawał sobie zrobić krzywdy. Coraz bardziej sfrustrowany Gołowkin nieustannie parł do przodu, ale nie potrafił solidnie trafić oponenta. Nieprzypadkowe są liczby w opublikowanych po walce statystykach ciosów, które jasno dowodzą, że pojedynek był bardzo "ciasny". Wielka przewaga Gołowkina zaznaczyła się w ciosach prostych lewą ręką, za to mocne uderzenia częściej zadawał Jacobs. Mistrzowska 12. runda nie przyniosła rozstrzygnięcia i o wszystkim zdecydował werdykt sędziów, który z rozczarowaniem przyjął Jacobs. - Zrobiłem wszystko, żeby tę walkę wygrać. Uważam, że powinienem zwyciężyć dwiema rundami - powiedział Amerykanin, choć nie mogło być mowy o kontrowersji. Za swoją świetną postawę został nagrodzony aplauzem od rozentuzjazmowanej publiczności. Amerykanin wznosząc się na wyżyny umiejętności, będąc skrajnie wyczerpanym po walce, przerwał passę Gołowkina w postaci 23. kolejnych nokautów. Jacobs to człowiek, który może być inspiracją dla wszystkich, wszak najtrudniejszą walkę w swoim życiu wygrał w 2011 roku. Wtedy to "znokautował" złośliwy nowotwór tkanki kostnej, zwany kostniako-mięsakiem. Wygrana walka o zdrowie pokazuje, jak nieprawdopodobną drogę na szczyt przebrnął ten 30-latek z Brooklynu. AG