Maciej Gaweł: Jesteś świeżo po pojedynku z Julio Chavezem Jr. Czy to była twoja najlepsza walka w karierze? Andrzej Fonfara: Na pewno jedna z lepszych. Udało mi się pokazać w niej swoje atuty. Pokazałem siłę fizyczną, potrafiłem przechodzić z dystansu do półdystansu i na odwrót. I myślę, że wtedy byłem w życiowej formie. A która z walk była dla ciebie najważniejsza. Właśnie ta, czy może ta sprzed roku, przegrana, z Adonisem Stevensonem? A może jeszcze wcześniejsza, np. z Glenem Johnsonem? - Każda walka była ważna, bo każda czegoś uczy i każda doprowadza do następnej walki. Ta z Adonisem Stevensonem była najważniejsza jeśli chodzi o rangę, bo boksowaliśmy o mistrzostwo świata federacji WBC. Ale medialnie głośniejsza była walka z Chavezem i zyskałem dużo fanów przez to, że pokazałem się z dobrej strony i wygrałem z synem legendy. Paradoksalnie przegrana walka ze Stevensonem zrobiła więcej dobrego dla twojej kariery niż poprzednie zwycięskie... - Na pewno tak. Pokazałem charakter. Leżąc dwa razy na deskach wróciłem, Stevensona też posłałem na deski i dlatego ta walka bardzo dużo mnie nauczyła. Po wszystkim byłem trochę zaskoczony, że ludzie składają mi gratulacje. Ja ich nie przyjmowałem, bo przecież przegrałem. Ale ta walka pokazała telewizji Showtime, że mogą na mnie postawić i dali mi kolejną szansę, walkę z Francuzem Doudou Ngumbu, którą wygrałem. A potem oczywiście z Chavezem. Jesteś związany z Alem Haymonem, jednym z najważniejszych ludzi we współczesnym boksie. Jak do niego trafiłeś? Czy to twoi ludzie się z nim skontaktowali, czy to on cię znalazł? - On współpracuje z moim promotorem i to on przez niego dotarł do mnie. Dziękuję Alowi, że dał mi szansę. Ja ją wykorzystałem, dlatego przyszedł do szatni po walce i powiedział, że dał mi tę szansę bo wiedział, że wygram z Chavezem, i że liczy na mnie w kolejnych walkach. Jest to dla mnie wielka motywacja i zaszczyt. Czy można powiedzieć, ze on już pomógł w twojej karierze, czy spodziewasz się, że ta współpraca dopiero zaprocentuje? - Na razie stoczyłem dwa pojedynki pod jego "banderą", ale myślę, że ta przygoda z Alem i wielkim boksem dopiero się zaczyna. Słyszałem, że chciałbyś walczyć na kolejnej gali Floyda Mayweathera. To prawdopodobnie będzie jego pożegnalna walka. Czy rzeczywiście jest realne żebyś wystąpił na tak prestiżowej imprezie? - Jest to realne. Ja już wcześniej założyłem, że wracam we wrześniu, a Mayweather po walce (z Manny'm Pacquiao - przyp. red.) powiedział, że kolejną chce stoczyć także we wrześniu, dlatego wpadłem na pomysł, żeby zaboksować na jednej gali. Na razie nie wiem kto będzie moim rywalem, o co będziemy się bić, jaka będzie stawka walki i gdzie ona się odbędzie. Wracam do Chicago, siadam do stołu, do rozmów i będziemy wszystko wiedzieć. Skąd się wziął twój przydomek "Polski Książę"? - "Polski Książę", czy jak mówią w Ameryce "Polish Prince"... Wymyślił to człowiek, który zajmował się PR w mojej dawnej grupie w Stanach. Początkowo nie przyjmowałem tego pseudonimu, ale później podłapały to gazety i zaczęły tak pisać. Ja wyszedłem do któregoś z pojedynków właśnie jako "Polish Prince" i tak zostało. Lubisz ten pseudonim, czy wolisz, żeby wkrótce zmienił się on w "Polskiego Króla"? - Nie, ja go lubię. Na razie jest "Polish Prince" i tak już chyba zostanie do końca. Twoim trenerem jest Sam Collona. Niektórzy uważają go za świetnego szkoleniowca, inni, wręcz przeciwnie, mówią, że takiemu Gołocie bardziej zaszkodził niż pomógł. Co ty o nim sądzisz? - Ja oceniam go bardzo dobrze. Sam Collona ma ogromne doświadczenie i przede wszystkim ma ogromne wyczucie w ringu. Wie kiedy i co powiedzieć. Jego wskazówki na treningu i podczas walki są bardzo trafne. Mi się z nim świetnie współpracuje, zatem to chyba zależy od zawodnika i o tego jak dogaduje się z trenerem. Może po prostu Andrzej się z nim nie dogadywał i stąd to się wzięło. Ja się z Samem bardzo dobrze rozumiem, pracujemy razem od początku mojej kariery w Stanach czyli od ośmiu lat i na razie Sam Collona zostaje moim trenerem. Mówi się, ze zawodowi bokserzy w Ameryce walczą zupełnie inaczej niż Europejczycy. Ty masz przygotowanie amatorskie, z Polski. To zupełnie inny boks. Wiele osób uważa, że lepszy, że uczy zupełnie innych umiejętności. Tobie polska szkoła pomaga w walce z Amerykanami? - W kraju stoczyłem 120 walk amatorskich, byłem mistrzem Polski, trochę połączyłem te dwa style. Polski czyli długi lewy prosty, boksowanie na dystans i amerykański, czyli boksowanie w półdystansie, którego nauczyłem się właśnie tam. Miałem duże szczęście, że mogłem czerpać to co najlepsze z dwóch szkół bokserskich i je połączyć. Dlatego teraz na pewno jestem groźniejszym przeciwnikiem dla rywali. Czy w tej chwili można mówić o tobie, jako o głównym, czy jednym z głównych pretendentów do tytułu mistrza świata w wadze półciężkiej? - Po wygraniu z Chavezem na pewno podskoczę we wszystkich rankingach. Na pewno jestem jednym z pretendentów do mistrzostwa świata w każdej federacji. A jesteś już gotowy na kolejną walkę o mistrzostwo świata? Czy może potrzebujesz jeszcze kilku rankingowych walk, żeby sprawdzić swoją formę? - Nie. Myślę, że już jestem gotowy. Jestem doświadczonym zawodnikiem, mam 31 stoczonych walk, boksowałem dwa razy o mistrzostwo świata i myślę, że jestem gotowy podjąć rękawicę już w następnej walce.