Po niemalże miesięcznej przerwie Krzysztof "Diablo" Włodarczyk powrócił na ring, aby zmierzyć się z Edwinem Mosquerą. Wcześniej nasz zawodnik stoczył zwycięską walkę z Fabio Maldonado w Jastrzębiu-Zdroju. Polak nie był jednak zadowolony z tamtego występu, gdyż podkreślał, że powinien skończyć pojedynek w pierwszej rundzie. - Było tam więcej zapasu niż boksu - mówił wówczas. Teraz postanowił swoje sprawy załatwić dużo szybciej. Przybliżając sylwetkę Edwina Mosquery, jest to mieszkający Valencii, ale pochodzący z Kolumbii pięściarz, który do starcia z Włodarczykiem przystępował po dwóch pierwszych porażkach w karierze. W lipcu i we wrześniu przegrał kolejno w 1. i 4. rundzie. Wcześniejsze wygrane notował w większości z zawodnikami o nie porywającym rekordzie. Fatalna wiadomość dla polskiego wojownika przed wielką galą. Trwa walka z czasem. Mateusz Rębecki czeka Starcie potrwało minutę i 24 sekundy. Polak początkowo chciał wyczuć, na co stać rywala, ale ten nie wykazywał chęci pokrzyżowania planów "Diablo". Były mistrz świata wypalił potężnym krótkim prawym prostym, po którym Mosquera padł jak rażony piorunem na deski. Sędzia rozpoczął liczenie do 10, ale Kolumbijczyk nawet po przerwaniu walki nie wstał o własnych siłach. Oponent "Diablo" dochodził do siebie dobre kilka minut. - Nie ważne jak zaczynamy, ważne, jak kończymy. Widziałem, że zawodnik nie chce mnie straszyć, to po prostu wyprowadziłem cios - powiedział na gorąco po walce były bokserski mistrz świata. - Miałem przed walką około czterech sparingów, nie było łatwo. Zaprocentowało to na ringu - dodał. Kiedy "Diablo" zakończył wywiad Mosquera nadal nie wstał z ringu, a jego narożnik poprosił lekarza o interwencję. Po kilku dłuższych chwilach udało się pomóc Kolumbijczykowi wyjść z między lin.