Walką wieczoru hitowej gali boksu w Rijadzie był rewanż Artura Beterbijewa z Dmitrijem Biwołem. Na szali pojedynku zawisły pasy mistrzowskie IBF, WBC, WBO oraz magazynu "The Ring" w wadze półciężkiej. Pierwszy pojedynek pomiędzy nimi odbył się dosłownie cztery miesiące temu. Wówczas do batalii panowie przystępowali jako niepokonani i trudno było wskazać faworyta. Starcie okazało się niezwykle wyrównane, ale po 12. rundach na kartach punktowych minimalnie (dwa do remisu) zwyciężył mieszkający w Kanadzie 40-latek. Co ciekawe, przed rewanżem częściej w typowaniach eksperci wskazywali minimalnie na udany rewanż Biwoła. Potężna bomba, olbrzym runął z impetem. Brutalne sceny w ringu w Arabii Przed wejściem do ringu jak zawsze wejściu bokserów towarzyszyła imponująca oprawa, ale prawdziwe fajerwerki rozpoczęły się dopiero po pierwszym gongu. Od razu można było stwierdzić, że jest to prawdziwa uczta dla fanów boksu. Pierwotnie odważniej i szybciej zaczął Biwoł, jednak od trzeciej rundy Beterbijew zaczął mocno spychać i wywierać presję na rywalu. Padało mnóstwo wymian, w każdy cios obaj pięściarze wkładali maksimum siły. Wiele z nich dochodziło do celu, ale wytrzymałość i odporność bokserów wydawała się nie z tej ziemi. Z rundy na rundę urodzony w Czeczeni znacznie zwiększał swoją przewagę między linami. Biwoł jednak starał się nie zatrzymywać i dobrze boksować na wstecznym. W większości przypadków Beterbijew jednak niewiele sobie z tego robił i cały czas napierał. Tempo batalii było zawrotne, po dziewiątej rundzie u obu widać było świeżość i duży zapas energetyczny. Momentami był to pojedynek niezwykle ciężki do punktowania dla sędziów ringowych. W końcówce mocno podkręcił Biwoł, na twarzy i ciele Beterbijewa lądowało mnóstwo ciosów. Obaj odczuwali już trudy starcia, ale i tak dawali z siebie wszystko i szli na całość. Obaj też mieli na twarzy duże "rany wojenne". Widać było liczne siniaki i opuchliznę. W końcu przyszedł czas na finałową 12. odsłonę, tutaj panowie musieli postawić już na jedną kartę. Ostatecznie wybrzmiał ostatni gong i rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie na werdykt. Trudno było przewidzieć, czyja ręka pójdzie do góry. Po chwili konferansjer ogłosił, że sędziowie punktowali walkę następująco: 114-114, 116-112, 115-113 dla... Dimitrija Biwoła! Nastąpiła więc sytuacja odwrotna do tej, która zdarzyła się w pierwszej walce. Taki obrót zdarzeń sprawił, że ta bokserska saga jeszcze się nie zakończyła i można się spodziewać pojedynku numer trzy.