Artur Gac, Interia: Tak jak wejściu na ring towarzyszy skok adrenaliny, tak notujesz teraz niespotykany wcześniej skok swojej popularności i zainteresowania? Barbara Marcinkowska (kat. 70kg, Pomorzanin Toruń): - Myślę, że widać to głównie w mediach społecznościowych, co wiąże się też z sukcesem Szeremety. To między innymi dzięki niej ludzie bardziej zainteresowali się boksem kobiet. O ile Julia ściągnęła tę uwagę i zogniskowała ją na sobie medalem olimpijskim, tak wy teraz takimi sukcesami, jak ten w Pucharze Świata w Brazylii, trochę przejmujecie od Julii tego dobrego, a jednocześnie także już na was rozłoży się presja. - A to prawda. I uważam, że dobrze się stanie, jeśli rzeczywiście presja rozłoży się na cały team. Dzięki temu nie tylko Julka będzie miała ten ciężar na głowie. Będzie jej łatwiej sobie z tym poradzić, a my zobaczymy, jak to jest boksować z nieco innej pozycji. Czy ten życiowy sukces, odniesiony w tym konkretnym momencie, poniekąd wykroczył poza twoje oczekiwania? - Czułam w tamtym momencie, że to może przyjść, ponieważ miałam za sobą bardzo sumienne przygotowania i bardzo dużo poświęciłam przed startem w Brazylii. Wcześniej może aż tak się nie przykładałam, a teraz na przykład między obozami dodatkowo jechałam do trenera kadry, przez co było mnie w domu jeszcze mniej niż normalnie. Można powiedzieć, że każdy wolny czas poświęcałam właśnie na przygotowania i bardzo się cieszę, że poświęcenie w stu procentach dało takie efekty. Sama chciałam zobaczyć, co z tego wyjdzie, gdy dam z siebie tak wiele. To daje mi dodatkową motywację do tego, iż jednak trzeba się mocno poświęcać, żeby przyszły wyniki na miarę złotego medalu. Jeśli tę rozmowę będą czytały osoby, które niespecjalnie patrzą w kierunku boksu, a jeśli już od igrzysk spoglądają w stronę żeńskiej kadry, to skupiają się na Julii, jak przedstawiłabyś się ze swoich mocnych i słabych stron? - Największymi walorami na pewno są moje super warunki fizyczne, bo jestem wysoka. Mam bardzo dobrą lewą rękę, konkretnie lewy prosty i na nim bazuję. Poza tym głównie opieram swój boks na kontrach. A słabe strony? Wprawdzie więcej atakuję niż kiedyś, ale jeszcze mam rezerwy przy przechodzeniu z kontry do ataku. Moja pozycja ciała już jest dobra, ale pracuję nad tym, żeby być jeszcze bardziej niewygodną dla przeciwniczek. Mam naprawdę bardzo dużo niedociągnięć, których jestem świadoma z trenerami i nad nimi pracujemy. A te słabsze elementy, które wymieniasz, jak przechodzenie do ataku, wynikają stricte z rezerwy w przygotowaniu technicznym i taktycznym, czy bardziej mentalnym? - Ciężko w sumie od razu wszystko wyeliminować i przenieść na ring. Czasami mamy sparingi po 22 minuty ciągiem, bez przerwy, gdy jesteśmy w stanie boksować na wysokim poziomie i nawet nas to tak bardzo nie męczy, a w prawdziwej walce w trzeciej rundzie czasami braknie tlenu. Jednak ten stres i to wszystko, co wiąże się z faktem prawdziwego pojedynku sprawia, że choć na treningu możemy już robić wszystko super, tak nie jest prosto jeden do jednego przenieść to między liny. Dlatego potrzeba jeszcze wielu walk, bo w nich dopiero wszystko się utrwala. Myślę, że dużo tutaj wnosi kwestia doświadczenia. A wejdźmy na chwilę za wasze kulisy, by nieco więcej dowiedzieć się o grupie. Zacznę od tego, na jakie świętowanie pozwoliłyście sobie po sukcesie w Brazylii, wszak zdobyłyście aż siedem medali? - Szczerze mówiąc jakiegoś super świętowania nie było, ponieważ zaraz mamy kolejny Puchar Świata, tym razem w Warszawie, dlatego już teraz wykuwamy do niego formę. Po powrocie z Brazylii byliśmy w domu tylko przez cztery dni, dlatego nie było przestrzeni na imprezy, celebracje i nie wiadomo co. Zazwyczaj po prostu wszyscy razem idziemy wieczorem na kolację. Posiedzimy sobie tak do godz. 23, porozmawiamy i tak naprawdę idziemy do spania. Widziałem wasze relacje w mediach społecznościowych. Ty chyba dobrze czujesz się w tej rzeczywistości, pokazując kibicom siebie nie tylko od strony sportowej, ale także kobiecej, publikując na przykład zdjęcia z sesji? - Myślę, że tak. Pomimo, że poświęcam się boksowi, to oprócz tego staram się dbać o relacje z rodziną czy znajomymi, prowadząc te dwa życia w zgodzie. Aby nie było tak, że tylko sport i koniec. Myślę, że bardzo ważne jest znalezienie odpowiedniego balansu, aby jak najdłużej wytrwać w reżimie sportu. Rzeczywiście, prowadzę media społecznościowe, ale też nie ma tak, że robię to bardzo systematycznie. Czasami mam dwa tygodnie, gdy nic nie wstawiam, bo jestem skupiona na czymś innym, a jest okres, że codziennie wstawiam bardzo dużo relacji i postów. I faktycznie dobrze się w tym czuję. Mnóstwo czasu spędzacie razem, tworząc drugie, alternatywne rodziny. Kto w kadrze jest mistrzem od robienia atmosfery? Kto gra tutaj pierwsze skrzypce? - Uważam, że bardzo dobrze robią to trenerzy. A to ciekawe. - Tak, tak. Z trenerem Tomaszem Dylakiem współpracujemy już ponad sześć lat, z dziewczynami też długo jeździmy, więc znamy się praktycznie od dziecka. Tak że atmosfera sama się wyrabia, czujemy się przy sobie swobodnie. Trenerzy też są na tyle, że tak to ujmę, luźni, iż na treningu możemy sobie też pożartować. Oczywiście kiedy jest praca, to jest robota, ale w każdym innym momencie jest bardzo dużo śmiechu. Mnóstwo rzeczy robimy razem, gramy w różne gry, jeździmy sobie do kina. Myślę, że czasami niektórzy czują się tutaj lepiej niż w domu. Na atmosferę pracujemy wszyscy, jako dziewczyny jesteśmy zgrane, nie ma między nami żadnych konfliktów. A sami trenerzy pozwalają nam na dobry kontakt z nimi. Wiem, że w niektórych sportach jest mocno oddzielona relacja zawodnik - trener, a my w pewien sposób też się przyjaźnimy. I sądzę, że także dzięki temu atmosfera jest bardzo dobra. Szeremeta przegrała finał, wkrótce wszystko było już jasne. Polska jednak na szczycie Gdy coś cię trapi i masz potrzebę porozmawiać, to dzwonisz lub idziesz do pokoju trenera i mówisz, że chciałaś coś przegadać? - Z osobistymi problemami akurat zawsze dzwonię do trenera klubowego, Kamila Gorząda, który także jest trenerem kadry, tylko od młodszych zespołów. I z nim mam taką bliską relację, ponieważ zna mnie od początku, odkąd zaczęłam boksować. W pierwszej kolejności kontaktuję się z nim, ale jeśli jestem na kadrze i trenerzy czasami sami widzą, że coś jest nie tak i może akurat ktoś ma jakiś problem osobisty, to często sami starają się porozmawiać. Śmiało można się im zwierzać, a to, jak rozwiążemy problem, wpływa jacy jesteśmy na treningach. Trener Gorząd jest tą osobą, której dotąd najwięcej zawdzięczasz? - Boksersko i życiowo bardzo dużo mu zawdzięczam. Gdy jeszcze chodziłam do szkoły, ogarniał mi potrzebne sprawy. To on chodził do nauczycieli, gdy miałam problemy. Można powiedzieć, że nawet przejął rolę rodzica i bardzo mi pomógł w życiu. Więc tak, najwięcej zawdzięczam jemu. O jakie chodziło problemy? - Przy tylu wyjazdach, które miałam, w gimnazjum i liceum czasami było mi ciężko. Nieraz miałam coś do poprawienia, a tu jeszcze mieliśmy gdzieś jechać na obóz, więc wtedy trener wkraczał do akcji. Problemy w szkole były spowodowane głównie tylko nieobecnościami. Pomyślałem, że może byłaś krewka i trzeba było angażować się wychowawczo. - Nie, akurat w tym względzie, jeśli idzie o moje zachowanie, zawsze byłam spokojna. Na jakim etapie zastopowałaś edukację? - Na etapie liceum. Skończyłam szkołę średnią i musiałam podjąć decyzję, w którą iść stronę. Jeśli nie ma nas około 220 dni w roku na miejscu, to ciężko to łączyć. Chociaż są u nas dziewczyny, które studiują, a czasem łączą nawet dwa kierunki. Wiem się da, ale mnie z nauką nigdy nie było jakoś bardzo po drodze, więc wiedziałam, że raczej nie będę chciała iść w takie łączenie. W jakim wieku i w jakich okolicznościach trafiłaś do boksu? - Miałam 14 lat. Mój ojczym chodził sobie rekreacyjnie na boks, a trener był jego kolegą. I zabrał mnie na kilka treningów, a wcześniej praktykowałam różne sporty. Jak zaprowadził mnie na tę salę, tak trener już nie chciał mnie, że tak powiem, oddać i tak zostało. A ty boksowi od razu oddałaś serce, czy to była trudna miłość? - Od razu mi się spodobało. Wcześniej trenowałam pływanie i koszykówkę, ale w pływaniu po czasie się wypaliłam, bo było to dosyć monotonne w porównaniu do boksu. A tutaj właśnie nie było nudy, bardzo dużo się działo plus od razu była fajna atmosfera na sali. To wszystko sprawiło, że z przyjemnością tam wracałam. Trener Dylak powiedział w naszej rozmowie w Interii takie słowa: "Basia Marcinkowska to dziewczyna z wielkim talentem. Ona już robiła medale na dużych imprezach, ale to niemal zawsze były brązowe krążki, raz była młodzieżową wicemistrzynią świata, ale do tego złota zawsze brakowało. W końcu jest najcenniejszy medal. Wydaje mi się, że ona po takim sukcesie też mocno urośnie". Już poczułaś coś takiego? - Myślę, że tak. Wrócę tu do Szeremety, bo myślę, że ona pomogła nam wszystkim uwierzyć. Bo jeśli się z kimś trenuje, przez te wszystkie lata wykonujemy te same ćwiczenia i nagle ktoś zdobywa taki sukces, to reszta ekipy ma w głowie, że następna mogę być ja. To też pozwoliło bardziej uwierzyć i dodało powera, żeby jeszcze mocniej skupić się na treningach. Teraz zdobyliśmy tak duży grupowy sukces, który pozwolił nam poczuć się jako czołówka. Wraca w rozmowie Julia Szeremeta, więc mam do ciebie pytanie. Czy wy wszyscy przed igrzyskami wierzyliście w ten srebrny medal? A może trzeba powiedzieć szczerze, że nawet dla was to wszystko było szalone. - My wierzyliśmy, że na pewno będzie jakiś medal. I powiedzmy, że wszyscy mieli wyrównane szanse, bo zarówno Anecie Rygielskiej, jak również Eli Wójcik niewiele zabrakło. Wiedzieliśmy, że stać ekipę na sukces, ale była oczywiście świadomość, że bardzo dużo zależy od losowania, bo boks jest dosyć niewymiernym sportem. Wraz z Julią plus Natalią Kuczewską zaczynałyście razem z trenerem Dylakiem, gdy obejmował kadrę przeszło sześć lat temu. Obie bardzo blisko się trzymacie, najczęściej mieszkając razem w pokoju. Zatem jesteś doskonałą adresatką pytania o to, jak Julia, za zamkniętymi drzwiami, radzi sobie z tą ogromną popularnością, na którą od razu została nałożona także presja. Mnóstwo sportowców ma problem udźwignąć to na dłuższą metę, a wy macie dopiero po 21 lat. - Uważam, że radzi sobie z tym wszystkim bardzo dobrze. Wiadomo, że po samych igrzyskach była już bardzo zmęczona. Chciała odpocząć, a się nie dało, bo ciągle wywiady, reklamy, bo ludzie zaczepiają. Pierwszy strzał był dla niej bardzo męczący. Nawet jak gdzieś się spotykałyśmy, to było widać po niej, że ma już dość tych ludzi i tego, że nie może sobie w spokoju nawet na chwilę usiąść. Sytuacja powoli się uspokaja, chociaż i tak jest wokół niej cały czas głośno. A jeśli chodzi na przykład o hejt i te mniej przychylne reakcje, to także uważam, że Julka radzi sobie z tym bardzo dobrze. Jak w ogóle obie zwracacie się do siebie? - Ja mówię do niej "Szemrana", a ona do mnie... Najczęściej chyba Bacha. Za "Szemraną" coś się kryje? - (śmiech) Nie, wyłącznie od nazwiska. Jeśli czas spędzacie we dwie, to macie ulubiony sposób? - Będąc na obozach najczęściej sprawdzamy, co jest w okolicy. Gdzie ewentualnie można pojechać, na przykład do jakiejś fajnej restauracji, a może kina, a nawet obczajamy jakieś parki rozrywki. Różne rzeczy, żeby jakoś urozmaicić sobie tę monotonię, która głównie polega na spaniu, jedzeniu i trenowaniu. Więc w końcu, gdy po trzech intensywnych dniach dostaniemy jeden wolny, chcemy go jakoś niebanalnie spędzić, by nie siedzieć w pokoju. Ale dużo też rozmawiamy, zwłaszcza w pierwszych dniach, gdy się zjeżdżamy po przerwie. Wtedy wchodzą tak zwane babskie ploteczki. Jakim trenerem jest Tomasz Dylak? - Na pewno to osoba bardzo ambitna. Fajne jest jednak to, że kiedy jest praca, to zasuwamy, ale przy tym jest bardzo ludzki. I to też jest bardzo ważne. Bo jeśli coś się dzieje, czyli mamy problem, zawsze można na niego liczyć. Rozmawiamy i szukamy najlepszego rozwiązania. Poza tym stara się odpowiednio dobierać ekipę trenerów wspomagających, bo dla niego także ważny jest klimat w kadrze. Dlatego stara się zapraszać takich trenerów, którzy są bardzo weseli, otwarci i również pomagają robić super atmosferę na treningach. We wszystkim, co robi, stara się myśleć o całym teamie, byśmy czuły się na kadrze niezmiennie dobrze. Twój długofalowy cel to oczywiście igrzyska olimpijskie, choć trzy lata to już żaden szmat czasu, zaś w tym roku, we wrześniu, odbędą się mistrzostwa świata w Liverpoolu. Teraz dla ciebie punktem odniesienia już zawsze będzie wywalczone złoto? - Zawsze chce się przywieźć złoty medal i radować z największego sukcesu, ale ja wiem, że to jest sport. A boks olimpijski ma to do siebie, że zdarzyć może się wszystko, niektóre rywalki po prostu mniej odpowiadają nam stylowo, a w losowaniu można na nie trafić. Rzeczywiście teraz najważniejszą imprezą będą mistrzostwa świata, z myślą o których zrobię wszystko, by jak najlepiej się przygotować. Jednak po drodze będą jeszcze trzy Puchary Świata, między innymi ten w ramach majowego turnieju Feliksa Stamma. Wiem, że niemożliwym jest, by z każdych zawodów przywozić przez cały rok złota. Jestem świadoma, że jeden turniej może pójść słabiej, a drugi lepiej. Ważne dla mnie, by na większych imprezach mieć możliwie najlepszą formę i tam skupiać się na możliwym maksimum. A wszystko, co po drodze, bardziej będzie przystankami i elementami przygotowań. Boks, na obecnym poziomie, daje ci komfort finansowy na tyle, że możesz się utrzymać i godnie żyć? A może wciąż jesteś na dużym dorobku? - Jestem w stanie się utrzymać. Wcześniej miałam głównego sponsora, który w tym roku niestety ode mnie odszedł. Jednak dziękuję trenerowi klubowemu, bo robił wszystko, żebym miała z czego żyć i aby mi nie brakowało. Dzwoni i szuka, tak abym nie musiała się martwić. Nie mówię, że mam nie wiadomo ile, ale starcza mi na życie i nie muszę się przejmować. To dla mnie w pełni wystarczające. A jesteś w tej chwili też stypendystką? - Mamy stypendia z Teamu 100, czyli z ministerialnego programu. Pobieram stypendium także z urzędu miasta i urzędu marszałkowskiego, więc to są moje trzy stałe świadczenia. Z Polskiego Związku Bokserskiego mieliśmy stypendia w zeszłym roku, ale w tym roku szczerze mówiąc jeszcze nie wiem, czy będą. Krótko mówiąc, nie ma na co narzekać. Rozmawiał Artur Gac Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl