Czterokrotny mistrz świata kategorii półśredniej, pogromca czternastu zawodników w walkach o pas czempiona, z których 11 wygrał przez KO, a w 2011 roku został wprowadzony do Międzynarodowej Galerii Sław. To zaledwie rys dowodzący wielkości dziś 55-letniego Kostyi Tszyu, pięściarza urodzonego w Rosji, który od 1993 roku legitymuje się australijskim obywatelstwem. Gdy masz takiego ojca, uważanego za jednego z najmocniej bijących zawodników wagi półśredniej w historii tej kategorii wagowej, oczekiwania w stosunku do ciebie także są bardzo wysokie. Tim Tszyu zdemolowany do imentu. Bachram Murtazalijew zniszczył syna legendy Mierzenie się z legendą ojca nie jest łatwe, ale też nie ma co ukrywać, że pomagało urodzonemu na antypodach Timowi w rozwijaniu kariery. Na zawodowstwie debiutował z końcem 2016 roku i kroczył ścieżką zwycięstw, śrubując efektowną passę do 24 wygranych, w tym 17 odniesionych przed czasem. W marcu zeszłego roku najpierw wywalczył tymczasowy tytuł mistrza świata federacji WBO, trzy miesiące później udanie go obronił, a w październiku został pełnoprawnym czempionem kategorii junior średniej, pokonując jednogłośnie na punkty Briana Mendozę. W marcu tego roku stawka została podbita, do bronionego trofeum doszedł jeszcze wakujący pas federacji WBC, ale temu wyzwaniu Tszyu nie sprostał. Australijczyk, po krwawej walce, niejednogłośnie na punkty przegrał z Amerykaninem Sebastianem Fundorą. Szybki powrót na szczyt miał nastąpić w ten weekend, bo mimo porażki w ostatniej walce, 29-latek znów mógł rozsiąść się na tronie. Tym razem federacji IBF. I jeszcze długo będzie ją wspominał bardzo boleśnie. Lubujący się w ofensywnym boksie Tszyu zderzył się ze świetnie dysponowanym, starszym o dwa lata Bachramem Murtazalijewem. Egzekucja rozpoczęła się w drugiej rundzie, w której na przestrzeni trzech minut Rosjanin odebrał przeciwnikowi mnóstwo zdrowia. Syn legendy był jak jeździec bez głowy, sporo ryzykował, a ciosy raz po raz lądowały na jego twarzy. Zwłaszcza nie miał recepty na lewy sierpowy, który z potężną siłą był detonowany w okolicach skroni. W efekcie Tszyu w tej odsłonie aż trzykrotnie padał na deski, szanse na odwrócenie losów walki topniały z każdą sekundą, a były mistrz świata imponował już tylko charakterem i wolą walki. Piekielny lewy sierpowy Murtazalijewa. Tim Tszyu ratowany przez narożnik Koniec nastąpił w trzeciej rundzie. W półdystansie, gdy w akcji przy linach presję wywierał Tszyu, Murtazalijew wystrzelił piekielnym lewym sierpowym, który dosłownie ściął oponenta z nóg. Wielu zawodników być może już nie byłoby zdolnych kontynuować pojedynku, ale Tszyu ani myślał się poddać. Ciężki nokaut jednak wisiał w powietrzu, dlatego po wznowieniu prędko zareagował jego narożnik, rzucając na ring biały ręcznik. Sytuacja Julii Szeremety w zawieszeniu. Trener poinformował o zamieszaniu Tszyu boksował już tylko na instynkcie i podejmował wielkie ryzyko, o czym świadczą słowa, jakie wypowiedział po zakończeniu pojedynku. - Nie pamiętam, nie pamiętam. Szczerze mówiąc nie pamiętam - najpierw powtarzał, co świadczyło o tym, jakie spustoszenie w jego głowie wywołały dziesiątki uderzeń, które obijały jego mózg o czaszkę. A następnie wypalił: Przekonał się jednak, jak dotkliwa w skutkach może być porażka. Z powodu skutków zdrowotnych, opóźniony został powrót sportowca z Florydy do Australii. A po walce znalazł się w szpitalu. Na razie wiadomo, że doznał wstrząśnienia mózgu. Choć jego współpromotor Matt Rose zapewnił, że pięściarz nazajutrz obudził się bez problemów, zawodnik zostanie poddany już w ojczyźnie szczegółowym badaniom, aby niczego nie przeoczyć. Rose uważa, że teraz większym wyzwaniem od zaleczenia fizycznych ran, będzie jego psychiczne odbudowanie. Ten proces może potrwać dłużej.