Obraz pojedynku niewiele odbiegał od przewidywań ekspertów. Mistrz zwyciężył zdecydowanie, ale nie uniknął drobnych kłopotów. "Brązowy Bombardier", zgodnie z wcześniejszymi, buńczucznymi deklaracjami, rozpoczął aktywnie. Kontrolował walkę lewym prostym, a kiedy było trzeba próbował prawego sierpa - to jego koronny cios, który i tym razem miał zakończyć walkę. Już półtorej minuty po pierwszym gongu Wilder zaatakował śmielej i trafił pretendenta jednym z potężnych uderzeń, wpędzając go w kłopoty. Breazeale nie był jednak mocno zamroczony i szybko odpowiedział swoimi skutecznymi akcjami, wysyłając czempionowi sygnał, że musi uważać, bo łatwo nie będzie. Ale tylko na chwilę. Kilka sekund później pogromca naszego Izu Ugonoha już leżał na deskach. Pięściarz z Alabamy najpierw zasygnalizował lewy, ale zaraz potem wypalił koronnym, potężnym prawym sierpowym, który trafił wprost na szczękę pretendenta. Breazeale ciężko padł na matę ringu i wydawało się, że długo się z niej nie podniesie. Nic bardziej mylnego. Kiedy sędzia kończył liczenie, nieoczekiwanie zdołał stanąć na równe nogi. Był jednak niemal nieprzytomny, a arbiter słusznie przerwał rywalizację. To była wojna błyskawiczna. Wilder wciąż rządzi w WBC.