- Kiedy ktoś wchodzi ze mną do ringu, ląduje w innym świecie. Po walkach rywale nie mają już wiele do powiedzenia, zwłaszcza po wariackim nokaucie, takim jak np. w starciu ze Szpilką. Szpilka nigdy już nie będzie taki sam. Tak samo Stiverne - oznajmił "Brązowy Bombardier". Amerykanin ma wrócić na ring w listopadzie. Właśnie Bermane Stiverne (25-2-1, 21 KO), obowiązkowy pretendent WBC, powinien być jego rywalem, ale Wilder raz już tego pięściarza pokonał, i to zdecydowanie, dlatego rewanż nie budzi dużego zainteresowania. - Jestem najmocniej bijącym zawodnikiem wagi ciężkiej. Nie jednym z najmocniej bijących, tylko najmocniej. Stiverne chce walczyć, ale po tym, co zrobiłem mu w pierwszym pojedynku, kiedy przez siedem dni leżał w szpitalu, doznał wstrząśnienia mózgu i omal nie stracił życia, trzeba poważnie się nad tym wszystkim zastanowić. Ja jestem gotowy walczyć, ale myślę, że on potrzebuje jeszcze czasu. Sądzę, że federacja WBC popełniła błąd, wyznaczając go na obowiązkowego pretendenta. Nikt nie chce oglądać tej walki - stwierdził Wilder. Czempion zdecydowanie bardziej wolałby się zmierzyć z Luisem Ortizem (27-0, 23 KO). Chce też walki unifikacyjnej z Anthonym Joshuą (19-0, 19 KO), którego obóz, jak twierdzi, boi się puścić do tak ryzykownej konfrontacji. - Z Kliczką chciałem walczyć już rok czy dwa lata temu. I co on na to? Powiedział, że musi się zmierzyć najpierw z kimś innym. I zaboksował z Joshuą, który nie miał wtedy nikogo na rozkładzie. Dużo było więc unikania, ale to nie moja wina. Do tych walk nie doszło nie z mojej winy, tylko moich rywali - powiedział. - Nie winię jednak Joshuy, raczej [jego promotora] Eddie'ego Hearna. Eddie wie, co się wydarzy w tej walce, nie chce się pozbywać kury znoszącej złote jajka. Nadejdzie jednak chwila, kiedy nie będzie już ucieczki, a jak to się stanie, lepiej niech będą gotowi - dodał.