Breazeale publicznie napiętnował Deontaya Wildera, twierdząc że mistrz świata federacji WBC, po udanej obronie pasa w starciu z Geraldem Washingtonem dopuścił się haniebnych czynów w hotelu, naprzeciwko hali Legacy Arena. Pogromca Izu Ugonoha zarzucił swojemu rodakowi czynną napaść z ciosami, które miały paść z zaskoczenia, w obecności żony i dzieci Breazeale’a. Teraz swoją wersję zdarzeń postanowił przedstawić "Bombardier z Alabamy". Odparł zarzut, jakoby z 20-osobową grupą zaatakował niedawnego pretendenta do pasa czempiona federacji IBF. Wilder przekonuje, że to nie on sprokurował scysję. - Breazeale spotkał się w hali z moim bratem i powiedział mu, że zabiłby całą moją rodzinę. Mam na to wielu świadków. To mój brat został sprowokowany - zapewnia niepokonany pięściarz. - Gdy doszły mnie słuchy o tym zajściu, to zdenerwowałem się, bo jest to mój jedyny brat, którym się opiekuję. Chciałem się spotkać z Breazeale'em twarzą w twarz i porozmawiać, a nie posuwać do przemocy - dodał. W swoim dłuższym oświadczeniu Wilder zaakcentował, że został pomówiony przez Kalifornijczyka, dlatego tej sprawy nie zamierza pozostawić. - To ktoś uderzył mojego brata, a ja nie wyprowadziłem ciosu. Dowodem są nagrania wideo. Oświadczenie teamu Breazeale’a było nieprawdziwe i dowiodę, że zostałem znieważony - podkreślił "Bronze Bomber". AG