- Kiedyś nie trafił czysto w ochraniacz, kiedy chciał uderzyć na korpus. Skończyło się u mnie operacją przepukliny. Innemu trenerowi, Markowi Brelandowi, poprzestawiał bark przez tarczowanie. Trzeciemu trenerowi zwichnął kciuk. Taką cenę płacimy za jego tarczowanie. Jesteśmy chyba jedynym zespołem, który wystawia aż trzech ludzi do tarczowania jednego zawodnika - mówi Deas. Przyszły mistrz wszechwag po raz pierwszy pojawił się w Skyy Boxing Club w 2005 roku. Trzy lata później stał już na najniższym stopniu podium igrzysk w Pekinie. Deas od raz zauważył, że choć ten chłopak, który przez kontuzję kolana musiał zrezygnować z kariery w koszykówce i futbolu amerykańskim, jest na bakier z techniką, ale bije jak koń. - Od początku było widać, że ten facet ma czym przyłożyć. To dar od Boga. Sparował z zawodowcem, który miał ponad dwadzieścia walk, trafił czysto i powalił go na matę. I to było po miesiącu treningów. Tamten facet wstał, uśmiechnął się do mnie i powiedział mi: "Co by się nie stało, zatrzymaj tu tego chłopaka". Tak więc siła była od początku u Deontaya. Potem zaczęliśmy szlifować technikę. A kiedy nauczył się więcej, potrafił lepiej wykorzystać swoją wrodzoną siłę ciosu. On bije tak mocno, że aż wysłał mnie na operację przepukliny - zakończył Deas. Wilder w ósmej obronie pasa World Boxing Council spotka się 1 grudnia w Los Angeles z charyzmatycznym Tysonem Furym (27-0, 19 KO).