Interia: Od wczoraj jest o panu głośno, ale z pewnością nie o takie zainteresowanie panu chodziło. Szybko zareagował pan na słowa, jakoby odmówił walki o tytuł mistrza Europy w wadze półciężkiej. Dzisiaj niejako mamy finał tej sprawy, bo podjął pan decyzję o zakończeniu współpracy z trenerem Andrzejem Gmitrukiem. Dariusz Sęk: - Tę decyzję podjąłem trochę wcześniej, tylko za bardzo nie chciałem się wypowiadać. Teraz pomyślałem sobie, że jeśli powiem to w tej chwili, będzie to bardziej jasne, dlaczego nie odbierałem telefonu od trenera Gmitruka. Przez ten czas układałem sobie wszystko w głowie. Co najbardziej pana dotknęło? - Stwierdzenie, że odmówiłem pojedynku o mistrzostwo Europy. To było dla mnie krzywdzące z prostego względu: nie wiedziałem o pojedynku o taką stawkę. Ale były też SMS-y od trenera. - Owszem, napisał do mnie, że mogę mieć jakąś tam walkę w połowie marca, ale zero szczegółów. Nie padło ani nazwisko Roberta Stieglitza, ani o jaką stawkę miałby być ten pojedynek. Takie oferty co chwilę otrzymywałem od trenera Gmitruka i w większości odmawiałem, ponieważ nie chciałem jeździć, jako mięso armatnie do zawodnika, z którym byłoby bardzo ciężko wygrać. Zawsze chciałem mieć czas na przygotowania, a w takich sytuacjach okazywało się, że mam go, jak na lekarstwo. Jednak tym razem miałby pan komfort przygotowań. - Owszem. Przy czym, gdybym nawet wówczas dowiedział się, że stawką jest tytuł mistrza Europy, to nie wiem, czy przyjąłbym tę propozycję. Dlaczego? - Ponieważ już podjąłem decyzję, że chcę zmienić grupę promotorską, trenera i swój sztab. Jestem zdania, że taka oferta, prędzej czy później, pojawi się ponowie. Mam 30 lat, a to najlepszy wiek w boksie zawodowym. Dysponuję doświadczeniem, nie jestem rozbity, dlatego wierzę, że najlepsze walki dopiero przede mną. Wcześniej nie mówił pan tego głośno, ale w naszych rozmowach wyczuwałem, że od dłuższego czasu nie był pan zadowolony z tego, jak układa się pana współpraca z trenerem Gmitrukiem. - Tak, głośno o tym nie mówiłem, ponieważ nie jestem tego zdania, by każdy problem zanosić do mediów. Często rozmawiałem z trenerem Gmitrukiem, bo czułem, że czas, który mi poświęcał, nie do końca mi odpowiadał. Przy czym teraz nie chcę wytykać mu błędów, bo jest naprawdę bardzo dobrym trenerem, a w swoim dorobku ma paru mistrzów świata. Życzę mu szczęścia i myślę, że z jego strony jest tak samo. Kiedy po raz ostatni był pan ze szkoleniowcem na sali treningowej? - Przed poprzednią walką, która odbyła się na początku listopada. Trener był cały czas na sali, aczkolwiek już niewiele robiliśmy wspólnej tarczy. Bardziej służył radą i fachowym okiem podczas sparingów. Wówczas głównie pracowałem z trenerem Pawłem Kłakiem. Pana ekspresowa reakcja na Twitterze, biorąc pod uwagę pana dotychczasową aktywność, była bardzo wymowna. - Po prostu poczułem się publicznie napiętnowany. Tym bardziej widząc reakcję kibiców, którzy dziwili się, że odmówiłem takiego pojedynku. Przecież, gdy pojawiały się naprawdę konkretne oferty, to nie bałem się wyjeżdżać i dawałem dobre walki. A tutaj zarzucono mi, że zrezygnowałem z takiej szansy. Może przez tchórzostwo? Tak to odebrałem. Stąd moje szybkie dementi. Ma pan dowody, aby w razie "słowa przeciwko słowu" uwiarygodnić swoją wersję? Jestem w stanie pokazać SMS-y, co do których trener Gmitruk rzekomo twierdził, że napisał mi o przeciwniku i randze tej walki. Otrzymałem wiadomość takiej treści, że jest dla mnie kolejna oferta na marzec, prosząc mnie o kontakt. To wszystko. Natomiast wcześniej dostałem dużo konkretniejszą wiadomość, o sparingach z konkretnym bokserem w Kanadzie, lecz na to również nie odpowiedziałem. Po prostu już wtedy podjąłem decyzję, że nasza współpraca dobiegła końca. Rozmawiał Artur Gac