Coś jeszcze skrywa Karol Nawrocki? Tajemniczy Dariusz Michalczewski: Wszystko dopiero wyciągną
Od urodzin, przez sport, działalność charytatywną, zmianę koncepcji na nadchodzącą rocznicę zakończenia kariery, po politykę oraz jasne stanowisko w sprawie Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego. Dariusz "Tygrys" Michalczewski zawsze taki był, celnie trafił w ringu, co pozwoliło mu osiągnąć spektakularne sukcesy, a poza sportem - czego dowodzi niniejsza rozmowa z Interią - nie boi się jasno artykułować swoich opinii i przekonań. W poniedziałek legendarny pięściarz wkroczył w 57. rok życia.

Artur Gac, Interia: Nawet dzień po urodzinach jest problem wstrzelić się do ciebie za pierwszym razem.
Dariusz Michalczewski, były mistrz świata kat. półciężkiej i junior ciężkiej: - A fakt, mam trochę tych telefonów, ludzie się rozdzwonili. To oczywiście bardzo miłe.
Pamiętając wszystkie nasze rozmowy, myślę sobie, że życzenia dla ciebie można by było skrócić do jednego słowa: "Darek, zdrowia". Dla ciebie i najbliższych. Wszystko inne, co daje szczęście, właściwie masz.
- No tak, mam ten przywilej, że od lat mogę żyć z tego, co tak kochałem i robiłem z takim światowym efektem. Właściwie już do końca nie musiałbym nic robić, ale nie na tym polega życia. Wciąż jestem bardzo aktywny, działam na różnych polach. Dzisiaj nie pracuję po to, żeby dla siebie zarabiać, tylko robię to dla kogoś. W sumie wszystkie moje terminy, które mam zapisane w kalendarzu, są związane z działaniami charytatywnymi. Ja nie spotykam się z ludźmi w sprawie swoich biznesów, żeby chcieć mieć jeszcze więcej, tylko przeważnie są to ludzie, którzy chcą, żebym coś im od siebie dał.
Mówisz, że w twojej naturze nie jest odmawiać, choć każdemu nie sposób pomóc.
- Czasami zdarzają się ludzie, którzy mają oczekiwania z księżyca. Nie wiadomo nawet do końca, o co im chodzi, wówczas nie traktuje się tego poważnie. Natomiast jest wielu ludzi, którzy realnie potrzebują pomocy. To dlatego lata temu powołałem fundację, która pomaga młodym sportowcom. A teraz rozszerzyłem ją o dzieci chore, a nawet o zwierzęta, wychodząc naprzeciw mojej Basi. Tak trzeba żyć, jeśli samego stać cię na wiele rzeczy.
A co cię dzisiaj najbardziej ściska za serce?
- Powiem ci, że nie mogę dać sobie rady, gdy odwiedzam hospicja i dzieci na onkologii. Serce tak mi się kroi, że brak słów. Pomoc tam dociera, pod tym względem nawet nie wygląda to źle, ale jednak te dzieci cierpią. A przy tym są mocarzami, bardziej odważnymi niż starsi. Niesamowite jest, jak mówią: "mamo, tato, nie przejmujcie się, wszystko będzie dobrze". W tym nieszczęściu są tak twarde, a nawet bardziej dorosłe niż ich rodzice. Jak wychodzę stamtąd, to tak sobie myślę, że nieraz słyszę od niektórych o jakichś problemach, bo coś im się nie zgadza lub musieli gdzieś zapłacić więcej. Ludzie, idźcie na onkologię i chirurgię dziecięcą. Zobaczcie te heroiczne dzieci, to wtedy przestaniecie mieć problemy.
Kibice nieraz wspominają twoje wielkie, mistrzowskie boje, a wczoraj wkroczyłeś w 57. rok życia. Czy do tej konkretnej cyfry przywiązujesz jakąś wagę?
- Zupełnie nie, żaden to szczególny moment. Dzień jak co dzień, ja mam urodziny codziennie. Wiadomo, że nie zawsze świeci słońce, ale ogólnie jestem człowiekiem szczęśliwym. Opowiadałem ci ostatnio, że od dłuższego czasu regularnie trenuję, sześć razy w tygodniu, ale nie będę kłamał, że przesadnie dbam o swoje zdrowie. Czasami sobie zapalę czy przechylę szklankę, więc nie jestem dzisiaj modelowym przykładem do naśladowania, ale nie siedzę w miejscu. Dbam o ruch, a poza tym jestem kierowcą dla swoich dzieci. Przecież wczoraj było to samo z Nelką i Darkiem, a to do szkoły i ze szkoły, na trening, na pianino... Kursuję jak taksówkarz.
- Powiem ci, że nie mogę dać sobie rady, gdy odwiedzam hospicja i dzieci na onkologii. Serce tak mi się kroi, że brak słów. Pomoc tam dociera, pod tym względem nawet nie wygląda to źle, ale jednak te dzieci cierpią. A przy tym są mocarzami, bardziej odważnymi niż starsi. Niesamowite jest, jak mówią: "mamo, tato, nie przejmujcie się, wszystko będzie dobrze". W tym nieszczęściu są tak twarde, a nawet bardziej dorosłe niż ich rodzice
~ Dariusz Michalczewski
Fajnie to powiedziałeś, że teraz urodziny masz codziennie. Jednak pamiętam twoje opowieści, jak kiedyś wyglądało świętowanie w twoim wydaniu, choćby po wygranych walkach, gdy najpierw był absolutny reżim treningowy, a później przez ileś dni balowałeś na całego. Dziś nie ma nawet co porównywać.
- W żadnej skali! Teraz jestem starszym panem. Artur, ja 20 lat temu skończyłem boksować. Dwadzieścia lat temu! 1 czerwca 2005 roku miałem 37 lat, więc jak na mnie byłem jeszcze małolatem. Tyle już czasu upłynęło, choć muszę przyznać, że serce mam jeszcze małolata, bo nadal czasami się wygłupiam, ale to już nie jest to. Nie ten wzrok, nie ta forma, nie to zdrowie. Fakt faktem, że najbardziej widzę swoją starość po wzroku, który mi siadł. Przestaję widzieć i muszę udać się do okulisty, ale jakoś nie mogę się wybrać.
Co konkretnie dzieje się z twoim wzrokiem?
- Słuchaj, okularów nie noszę, a moim zdaniem powinienem je mieć na nosie. Co tu dużo gadać, po prostu to zaniedbuję.
To może soczewki?
- Próbowałem, ale to nie dla mnie. Nie jestem w stanie przylepić sobie ciała obcego do oka. Mój teściu, który jest teraz obok, mówi, że okularów nie mam, a pieniądze widzę (śmiech). Ale mi teraz dowalił.
Wspominasz tamte dawne "balety"?
- Czasami jakieś wspomnienia wrócą, to było piękne. Robiłem to dla wszystkich, którzy byli mi bliskimi ludźmi, chcąc ich w ten sposób docenić i im podziękować. Jednak nie wszyscy wiedzą, że to były dwa rodzaje baletów. Poza takimi ogólnymi, w dużym gronie, później miałem też tzw. solówki, o których przebiegu nikt nie wie. Może kiedyś o tym komuś opowiem, ale tego ludzie i tak nie zrozumieją.
Tak myślisz?
- Myślę, że tak (długi śmiech).
Wywołałeś już swoje 20-lecie od zakończenia kariery, które dokonało się 1 czerwca 2005 roku. W połowie stycznia mówiłeś mi o tym, że zastanawiasz się, czy coś zrobić na tą okoliczność, a ewentualny benefis odbyłby się w Gdańsku. Na czym ostatecznie stanęło?
- Nie, nie, nie... Ja mam skromną żonę, którą w ogóle nie ciągnie do telewizji. Ona uwielbia i dba o naszą prywatność. Nigdzie się nie pokazuje, nie ma Instagrama, i tak dalej. Ją to nie interesuje, a już zupełnie nie ma ochoty, by wokół nas było głośno. Nawet jak mamy rodzinne uroczystości, to najchętniej chciałaby, żeby odbywały się w jak najwęższym gronie, najlepiej pośród rodziny. Nie jest kobietą, która chciałaby się gdzieś pokazywać. Jeszcze wtedy, jak ją poznałem, jeździliśmy na zakupy do Mediolanu czy Paryża, a po krótkim czasie całkiem przestało ją to interesować. Ona żyje dla rodziny i tak samo mnie pod tym względem ściągnęła na ziemię. Doszło do tego, że najlepiej by się czuła, gdyby nawet nie jeździła na wczasy.
A wiadomo, z czym wiązałby się taki benefis.
- Słuchaj, ona nie dość, że by się nie udzielała, choć przecież jest inteligentną i zgrabną kobietą, to może nawet by nie przyszła. Szukałaby każdej wymówki, byle tylko się nie pojawić. Ciekawe jest dla mnie to zderzenie, bo ja zdążyłem się przyzwyczaić do życia w blasku fleszy, a Basi nie sposób wyciągnąć. Brakuje argumentów, bo po przeszło dwudziestu latach, jak jesteśmy razem, nie jest tak, że ma bogatego męża, bo sama też jest bogata.
Mówiąc twoim językiem, pieniędzmi żony nie przekonasz.
- Nie ma szans. Zwłaszcza, że nie mamy rozdzielności majątkowej, więc Basia ma połowę wszystkiego, co moje. Chyba jedyna szansa na to, żeby dała się skusić na coś medialnego, to gdyby na przykład naszego Darka chcieli zaprosić do telewizji lub zależałoby na tym Nelce. Czyli dzieci mogłyby ją namówić, żeby poszła z nimi do programu, bo dla nich zrobi wszystko.
Podsumowując temat, nie będziesz stawiał żony w niekomfortowej sytuacji?
- Tak jest. Poza tym wolałbym te pieniądze przeznaczyć na przykład na jakieś chore dzieci. Ja nie mam dzisiaj potrzeby, by robić wokół siebie duże zamieszanie, więcej frajdy jest, gdy komuś pomożesz. Co mi to wszystko by dało? Jedyny plus byłby taki, co zawsze kochałem, że byłaby okazja do spotkania ze starymi znajomymi. Swoją droga wkrótce przyjedzie do mnie z Hamburga mój pierwszy doktor Bodo Eckmann, serdeczny przyjaciel, którego poznałem w 1991 roku, zaraz po tym, jak zameldowałem się w tym kraju. A później został prezesem Niemieckiego Związku Bokserskiego. Przyjedzie do nas ze swoją żoną oraz znajomymi. To ludzie już po 70-tce, ale dzisiaj to jeszcze młody wiek. Ostatnio widzieliśmy się na jego 70. urodzinach, jego dobrym kolegą jest ustępujący kanclerz Olaf Scholz, który wtedy był jeszcze ministrem finansów.
Wywołałeś temat polityczny, a w Polsce już mocno żyjemy nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Nie ukrywasz, że w tym wyścigu masz swojego faworyta i absolutnie wiadomo, kto otrzyma twój głos.
- No tak. Na tyle, ile się na tym znam, z tej całej układanki najlepszy dla Polski, by wszystko szło naprzód i układało się w miarę pozytywnie, jest Rafał Trzaskowski. Jestem człowiekiem proeuropejskim, zresztą wszyscy wiedzą, że długo mieszkałem w Niemczech, więc mocniej otwieram się na zacieśnianie relacji z zachodem. Wśród pozostałych kandydatów na pewno też są dobrzy ludzie, bo wszystkich nie można wrzucać do jednego worka, ale uważam, że na arenie międzynarodowej pójdzie nam lepiej, gdy prezydentem zostanie Trzaskowski.
Ważniejsza dla ciebie jest proeuropejskość, czy większą korzyść widzisz w tym, by prezydent i rząd byliby z jednej frakcji, a zatem działania byłyby bardziej spójne?
- Ogólnie powiem tak, że kandydatów takiego pokroju, jakim kiedyś był Aleksander Kwaśniewski, obecnie nie mamy. Był to wielki fachowiec, a pani Jolanta prawdziwa pierwsza dama. Nawet z tymi wszystkimi wpadkami, które są byłemu prezydentowi ciągle wyciągane, tworzyli wielką parę prezydencką, godnie reprezentującą Polskę wewnątrz i na zewnątrz.
Jednym z głównych kontrkandydatów jest twój krajan, Karol Nawrocki, postać tobie nieobca.
- Karol to bardzo sympatyczny chłopak, ale my nie znamy się bardzo dobrze. Widziałem go może z pięć razy.
- (śmiech) Ja wiem bardzo dużo, ale tego ci nie powiem. Wszyscy znają przeszłość Karola. Ja na to wszystko patrzę przez palce, jednym uchem wpuszczam, a drugim wypuszczam, ale z tych wszystkich opowieści wynika, że ma trochę nagrabione
~ Dariusz Michalczewski o Karolu Nawrockim
Ale nie jest twoim kandydatem, bo...?
- Nie jestem w tych sprawach fachowcem, zatem to tylko moje przypuszczenie, ale widzę duże zgrzyty, gdyby miał współdziałać z rządem. Idealnie by było, gdyby prezydent był neutralny, bo on sam w sobie nie jest od rządzenia i nie ma takich kompetencji.
Z pełną neutralnością jest odwieczny problem.
- Zgadza się, lecz z tego wszystkiego moim zdaniem Trzaskowski jest jedynym z grona obecnych kandydatów, który najbardziej nadaje się na męża stanu. Już nawet nie patrząc na frakcję, to sposób zachowania, a nawet patrząc od strony wizualnej, Trzaskowski według mnie nadaje się najbardziej na prezydenta.
Media od kilkudziesięciu godzin żyją aferą wokół kawalerki Nawrockiego. Ty jego kolegą nie jesteś, ale...
- To znaczy jest to mój młodszy kolega, który sam liznął boksu i jest moim fanem, więc traktuję go jako człowieka, który ma wielki szacunek i respekt do mojej osoby. Parokrotnie to pokazywał, gdy się spotkaliśmy. Dobrymi znajomymi nie jesteśmy, ale się znamy.
Zmierzam do tego, że masz licznych znajomych, z przeróżnych środowisk w Trójmieście. Sądzisz, że do czasu wyborów mogą zostać wyciągnięte i nagłośnione jeszcze jakieś historie?
- (śmiech) Ja wiem bardzo dużo, ale tego ci nie powiem. Wszyscy znają przeszłość Karola. Ja na to wszystko patrzę przez palce, jednym uchem wpuszczam, a drugim wypuszczam, ale z tych wszystkich opowieści wynika, że ma trochę nagrabione.
Czyli to nie koniec emocji w wyścigu o prezydenturę Polski?
- Ja myślę, że to wszystko dopiero wyciągną. Jak to się mówi, najlepsze zostaje na koniec.
Rozmawiał: Artur Gac
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl