Po gali w Imtech Arenie w Hamburgu rodzą się zatem pytania: czy pojedynek czempionów zasłużył na miano potyczki stulecia? Co dla królewskiej kategorii oznacza teraz absolutne panowanie braci Kliczków? Unifikacyjna batalia między Władimirem Kliczko a Davidem Hayem o trzy z czterech najbardziej prestiżowych pasów ciężkiej dywizji (WBA, IBF, WBO) określana była przez ekspertów mianem walki stulecia. Ambicja, młodość oraz szybkość Anglika w konfrontacji z doświadczeniem i siłą Ukraińca, zagwarantować miały kibicom nie lada widowisko sportowe, a organizatorom bajońskie zyski. Jak skrupulatnie wyliczyli specjaliści od finansów, całość dochodów wygenerowanych przez najbardziej wyczekiwany pojedynek na ringach wszechwagi, sięgnąć mogła legendarnych bitew Mike'a Tysona z Evanderem Holyfieldem czy Lennoksem Lewisem. Fajerwerki tylko na niebie... Szeroko zakrojony marketing i zainteresowanie potentatów telewizyjnych nie powinny dziwić, bo przeszło trzy lata musieli czekać kibice na unifikacyjne starcie mistrzów królewskiej kategorii. Apetyty fanów były więc tym bardziej spotęgowane. Dodatkowego smaczku dodawała pojedynkowi niezdrowa atmosfera między pięściarzami, podsycana przez mistrza prowokacji - Davida Haye'a. Pisząc artykuł z obawami wyczekiwałem na walkę stulecia, która - dziś już to wiemy - w żadnym wypadku nie zasłużyła na takie miano. Choć marketing sobotniego "show" można zestawiać z historycznymi potyczkami, poziom sportowy widowiska jakie zgotowali nam mistrzowie w Imtech Arenie, znacząco odbiegał od walk zdobiących najpiękniejsze karty historii boksu. Podobać mogło się zawrotne tempo pojedynku, przeplatane błyskawicznymi unikami Davida Haye'a. Z kolei największą bolączką okazał się brak mocnych ciosów i seryjnych uderzeń. Szczególnie smutno było patrzeć na czempionów, których bogata paleta razów sprowadzała się jedynie do kombinacji prawy-lewy, powtarzanych z małą częstotliwością. Wiele zastrzeżeń można także żywić do pięściarzy za brak odważnego stylu boksowania. Władimir asekurancko trzymał dysponującego mniejszym zasięgiem ramion Anglika na dystans, więc ten zmuszony był do zadawania ciosów z doskoku. W efekcie Haye nie mógł przebić się przez szczelną gardę Ukraińca, a większość jego uderzeń okazywała się wystrzelonymi w powietrze. Kliczko wyprowadził 376 ciosów, z czego tylko 28 proc. (105 uderzeń) dotarło na korpus i głowę Haye'a. "Wyspiarz" wykazał się jeszcze mniejszą skutecznością, bo ze 171 zadanych razów, zaledwie 21 proc. (36 ciosów) trafiło do celu. Zabrakło fajerwerków... Ku zrozumieniu, od razu sprostuję - nie tych - rozświetlających niebo. Jeszcze bowiem przed wyjściem głównych bohaterów do ringu, posłano w powietrze ich tysiące. Miały być zapowiedzią hucznego widowiska. W ringu, bokserskich "petard" już nie było, bo potężne razy można by policzyć na palcach jednej ręki. "Żniwiarz" liczył na obfite plony Dla obozu Davida Haye'a unifikacyjna batalia była doskonałą okazją, by udowodnić kibicom, że słynący z ciętego język Anglik, potrafi nie tylko prowokować i wyśmiewać, ale przede wszystkim boksować. "Żniwiarz", jak dosłownie tłumaczy się pseudonim ringowy chłopaka z Londynu, liczył na obfite plony w postaci prestiżowych pasów Władimira (IBF, WBO). Choć Brytyjczykowi nie udało się zebrać cennych trofeów, zyskał coś równie cennego - uznanie kibiców i w miarę pozytywne oceny za swój występ. Nota bene, Haye kilka razy postraszył silnym prawym młodszego z ukraińskich braci, czym potwierdził tezę, że dobrze trafiony Władimir traci między linami pewność siebie. Cieszy fakt, że buńczuczne zapowiedzi i prowokacje, którymi Anglik zasypywał kibiców przez ostatnie miesiące, odeszły w zapomnienie wraz z pierwszym gongiem. David starał się jak mógł, jednak dysponujący lepszymi warunkami fizycznymi Kliczko szybko narzucił mu własny styl boksowania, z niszczycielską bronią - kłującym lewym prostym. W odróżnieniu od "Hayemakera", Władimir nie musiał udowadniać kibicom swojej mistrzowskiej klasy, bo ta nie podlega dyskusji. Dla niego pojedynek był ostatnią przeszkodą na drodze do absolutnej hegemonii braci Kliczków w ciężkiej dywizji. "Dr Stalowy Młot" pragnął więc nie tylko wygrać i dorzucić do rodzinnej kolekcji ostatni z brakujących pasów, ale chciał to uczynić w spektakularny sposób, koronując zmagania jubileuszowym - pięćdziesiątym nokautem. Zadanie udało się wykonać połowicznie. Władimir wprawdzie zunifikował tytuł World Boxing Association, lecz wbrew obietnicom, nie zdołał zapoznać Anglika ze strukturą ringowego podłoża. Kilka razy mocno trafił (szczególnie 5, 9, 10 runda), jednak ciosy te nie wywarły wrażenia na Brytyjczyku, wręcz przeciwnie - zachęciły rozdrażnionego oponenta do szybkich, kontrujących akcji. Co oznacza hegemonia Kliczków? Dziś, gdy wszystkie najcenniejsze pasy ciężkiej wagi są w posiadaniu ukraińskich braci, próżno wyczekiwać kibicom następnej unifikacyjnej batalii. Zgodnie z obietnicą daną matce, Witalij z Władimirem nigdy nie skrzyżują rękawic, więc bratobójczy pojedynek nie wchodzi w grę - za żadne pieniądze. Mistrzowie na każdym kroku podkreślają charakter szczególnej więzi, jaka ich łączy. Nawzajem wspierają się podczas ringowych zmagań, wspólnie prowadzą też wiele interesów i przedsięwzięć charytatywnych. Patrząc na promocyjne działania sztabu Kliczków, trudno nie odnieść wrażenia, że 40- letni Witalij usuwa się nieco w cień, by będący u szczytu formy Władimir mógł błyszczeć jeszcze bardziej. Nadzieja w Tomku Adamku Braterski podział pasów w królewskiej dywizji jest z pewnością niekorzystny dla fanów zawodowego pięściarstwa. To właśnie unifikacyjne wojny najbardziej elektryzują kibiców, nadając impuls dyscyplinie szarganej przez marketingową zarazę. Warto wspomnieć, że najbliższą okazję do detronizacji jednego z braci będzie miał nasz reprezentant - Tomasz Adamek, który już 10 września skrzyżuje rękawice z Witalijem Kliczko w boju o najcenniejszy pas WBC na wrocławskim stadionie. Trudno prorokować, czy Polak podoła najtrudniejszemu zadaniu w karierze, jednak jestem przekonany, że wsparcie jakie towarzyszyć będzie "Góralowi" popłynie z serc kibiców na całym świecie. Tylko zwycięstwo Adamka może odmienić układ sił w ciężkiej wadze, a co za tym idzie - uatrakcyjnić rywalizację na szczycie. Witold Berek