Niebotyczny rekord PPV ustanowiony przy okazji ubiegłorocznej walki Mayweather-Pacquiao może zostać dość szybko pobity, i to z nawiązką. Jak? Wystarczy wprowadzić boks na rynek chiński. Robi to już Bob Arum, którego zawodnik Zou Shiming przyciągnął niedawno przed ekrany 36,5 miliona widzów. Kilka dni później inną galę, z udziałem mało znanego poza Państwem Środka Qiu Xiao Juna, oglądało w Chinach 200 milionów kibiców. Rachunek jest prosty. Potrzeba kilku dużych, czy to międzynarodowych, czy lokalnych nazwisk, które przyciągnęłyby choćby w połowie tak dużą publiczność. Przy cenie PPV wynoszącej 10 dolarów, zdecydowanie niższej od stawek obowiązujących w USA, zysk mógłby przekroczyć miliard dolarów. Pojedynek Mayweather-Pacquiao wygenerował "tylko" około pół miliarda. Arum zdaje sobie sprawę z możliwości drzemiących w Chinach, dlatego ponoć rozmawiał z przewodniczącym Xi Jinpingiem, wielkim entuzjastą sportu, na temat zniesienia zakazu PPV w jego kraju. Szef Top Rank przyznaje jednak, że chińskie inwestycje muszą wykroczyć poza Makau, gdzie w ostatnich latach organizował walki Manny'ego Pacquiao. - Zyski tam spadły, zainteresowanie też jest mniejsze niż wcześniej. Trzeba jednak ruszać naprzód, bo apetyt na boks w Chinach jest duży. Musimy organizować gale tam, gdzie są ludzie. Nie ustaniemy w ekspansji - oznajmił. Justin Fortune, trener, który współpracuje w Los Angeles z Freddie'em Roachem, a ostatnio był w Chinach, aby czuwać nad przygotowaniami Zou, również dostrzega chiński potencjał. Podkreśla jednak, że nigdy nie zostanie w pełni wykorzystany, jeżeli w Chinach nie będzie wybitnych zawodników. - Czy Chiny mogą wyprodukować mistrzów świata? Jasne, nie ma co do tego wątpliwości. Jest jednak ważne, aby ci faceci nauczyli się, jak dużo trzeba pracować, żeby zostać mistrzem. Próbujemy nauczyć tej etyki tutejszą młodzież. Talentów nie brakuje, ale droga jest długa - stwierdził.