"Przepraszam za taką walkę, wyszło jak wyszło. Muszę to jeszcze obejrzeć, ale na pewno się nie poddam i wrócę" - powiedział w szatni Głowacki przed kamerami TVP Sport. Sprawiał wrażenie załamanego, ale - jak podkreślił jego trener Fiodor Łapin - "ze zdrowiem na szczęście wszystko ok" i dodał, że zawodnik dopiero po zakończeniu pojedynku uświadomił sobie, co się stało. W drugiej rundzie miało miejsce kilka nieczystych zachowań. Najpierw broniący pasa WBO Głowacki uderzył rywala w tył głowy, a po chwili Łotysz "oddał" mu mocno łokciem, trafiając w szczękę. 33-letni pięściarz z Wałcza przez chwilę leżał na ringu, sędzia dał ostrzeżenie Briedisowi, a Polakowi, na którego twarzy pojawiło się rozcięcie, nakazał wstać i kontynuować pojedynek. Zdezorientowany Głowacki niedługo potem przewrócił się po mocnych ciosach Briedisa, który próbował wykorzystać sytuację. Po pierwszym liczeniu zostało kilka sekund do gongu kończącego starcie, ale mimo że ten wybrzmiał, Łotysz nacierał nadal, a sędzia Robert Byrd nie przerwał pojedynku. Na nic zdały się gesty osób z narożnika i wokół ringu, pokazujące 74-letniemu arbitrowi, że powinien zakończyć rundę. W ringu pojawił się też jeden z sekundantów Łotysza, ale na jego obecność sędzia również nie reagował. Po jednym z ciosów ulubieńca gospodarzy Głowacki ponownie padł na deski i został wyliczony, a następnie odesłany do narożnika. W przerwie Byrd wymownie pokazywał, że nie słyszał sygnału końca rundy. Na początku trzeciej odsłony osłabiony i oszołomiony Polak po raz trzeci padł na deski i wtedy arbiter już przerwał pojedynek ostatecznie. Łapin podkreślił, że jak długo pracuje w boksie, czegoś takiego na własne oczy nie widział. Jego zdaniem cios łokciem Briedisa, który w przeszłości ćwiczył boks tajski, nie był przypadkowy. "Cios łokciem byłego mistrza świata w muay thai, cios który jest przez niego wytrenowany, to jego wielka broń. To był ewidentny faul" - ocenił szkoleniowiec. Łotysz po walce przeprosił Głowackiego. "Taki cios wyniosłem chyba z muay thai. Przepraszam go za to uderzenie łokciem. Mam nadzieję, że nie będzie zły. Taki jest boks" - wspomniał. Briedis już w pierwszym wywiadzie w ringu przyznał też, że słyszał sygnał kończący drugą rundę, ale mimo to kontynuował natarcie. "Wtedy Krzysiek przyjął dwa decydujące ciosy. Na dodatek do ringu wszedł ktoś z obozu rywala i to też jest przecież złamanie zasad" - przypomniał Łapin. Walka w Rydze wzbudziła wiele emocji wśród komentatorów i ekspertów. Wielu - choć przyznaje, że pierwszy nieczysto uderzył Polak - to uważa, że za uderzenie łokciem Briedis powinien zostać zdyskwalifikowany. Niektórzy nawołują do unieważnienia walki, a nie budzi wątpliwości złe zachowanie sędziego. "Druga runda trwała dodatkowe 10 sekund. Na Głowackiego spadł grad ciosów, które go praktycznie wykończyły, dlatego że sędzia Byrd nie zakończył rundy równo z gongiem. Przerażające" - napisał na Twitterze uchodzący za bokserski autorytet amerykański dziennikarz Dan Rafael, ekspert stacji ESPN. Brytyjski dziennikarz Alan Dawson na łamach "Business Insider" relację z walki zatytułował: "Nielegalny łokieć, dwa nokdauny i walka po gongu. Mairis Briedis pokonał Krzysztofa Głowackiego w dzikich i kontrowersyjnych okolicznościach", a na własnym profilu w mediach społecznościowych ocenił: "Sędzia stracił kontrolę nad walką. Farsa. Czegoś podobnego nie widziałem od dłuższego czasu". W finale turnieju World Boxing Super Series rywalem Briedisa, na co dzień pracującego jako policjant, będzie jesienią Kubańczyk Yunier Dorticos. W sobotę wygrał on przez nokaut w 10. rundzie z Amerykaninem Andrew Tabitim.