"Big Daddy" pozostawał nieaktywny jako pięściarz od czasu wypunktowania pod koniec 2008 roku słabiutkiego Gene'a Pukalla na gali w Niemczech. - Wstaję o 5.30 i biegam jakieś 5-6 kilometrów - opisuje swój typowy dzień dwukrotny pogromca Andrzeja Gołoty. - Potem trochę sprintów. Wracam do domu, biorę prysznic i kładę się ponownie do łóżka. Wstaję o 11.30-12 i zjadam lunch. O 13 melduję się na siłowni, później nieco odpoczynku i o 15 znajduję się w sali gimnastycznej. Najpierw robię 4-5 rund walki z cieniem. Kolejne 4-5 rund to bicie w worek. Potem 3-4 rundy na gruszce. Następnie 10 minut na skakance. Na koniec 100 brzuszków i pompek - opowiada Bowe. Co skłoniło znakomitego mistrza do powrotu? Złośliwi (a może realiści?) powiedzą, że brak pieniędzy, ale Bowe inaczej argumentuje tę decyzję. - Obserwowałem wagę ciężką z boku przez dziesięć lat. Czuję, że muszę pokazać braciom Kliczkom, jak należy boksować. Plan jest prosty, trzeba skopać tyłki rywalom i przyjmować kolejne walki. Gdy oglądałem pojedynek Władimira Kliczki z Davidem Haye'em zrozumiałem, że muszę wrócić, zrobić to dla Ameryki. Zamierzam pokazać kibicom formę jak w 1992 roku albo nawet lepszą! Evander Holyfield ma 50 lat i wciąż może to robić, więc jestem pewien, że w wieku 43 lat również dam radę - zapewnia urodzony na Brooklynie pięściarz. Bowe to doskonale znana postać wśród polskich kibiców, którzy pamiętają go z dwóch znakomitych pojedynków z Andrzejem Gołotą w 1996 roku. W obu przypadkach starcie kończyło się dyskwalifikacją naszego pięściarza za uderzanie poniżej pasa.