Anglik wiele miesięcy pozostawał numerem jeden rankingu federacji WBC. Nie doczekał się jednak walki z Wilderem. Ten w końcu został zrzucony z tronu przez Tysona Fury'ego (30-0-1, 21 KO), ale przysługuje mu rewanż. Miał do niego wyjść 18 lipca, lecz wiadomo, że najwcześniej odbędzie się on w październiku. A Whyte jako obowiązkowy challenger będzie musiał poczekać jeszcze dłużej. - Dla mnie niedorzeczne jest, że muszę czekać na ich trzecią walkę. Bo przecież pierwszą Wilder też powinien przegrać. Fury jest lepszy w każdym elemencie bokserskiego rzemiosła. Zresztą co ten facet może zmienić w swoim boksie? Wilder nic nie zmienił od dwunastu lat. On nic nowego do rewanżu z Furym nie wniesie. Nie potrafi boksować, nie potrafi nawet poprawnie wyprowadzić lewy prosty. Ma fatalny balans, słaby kark i wcale nie bije tak mocno, jak wszyscy przekonują. Jego siłą był timing i szybkość, nic więcej. A zresztą jeśli przejrzycie jego rekord, to nie znokautował nikogo poważnego. Dziś już wiecie natomiast, dlaczego ten tchórz tak długo przede mną uciekał. Przez 900 dni byłem na górze rankingu WBC, ale on nigdy nie chciał się ze mną spotkać. Robił wszystko, by walczyć z kimś innym, byle nie ze mną. Zniszczyłbym go i on dobrze o tym wie - kontynuował "Łajdak" z Brixton w rozmowie ze Sky Sports, który w kolejnym starciu powinien skrzyżować rękawice z Aleksandrem Powietkinem (35-2-1, 24 KO). Ale do walki wyzwał go też inny były mistrz świata, Charles Martin (28-2-1, 25 KO). - Ci amerykańscy "ciężcy" znani są bardziej z gadania bzdur niż swoich walk. Ale niech Martin lepiej uważa na to, o co prosi, bo jego życzenie może się spełnić. Już raz tu przyjechał i został zdemolowany, jeśli więc naprawdę tego chce, sytuacja może się powtórzyć - dodał Whyte.