Starcie z 24-letnim Twardowskim da Zimnochowi odpowiedź na fundamentalne pytanie: czy w boksie jeszcze cokolwiek znaczy, a przede wszystkim dowie się, czy kontynuowanie kariery ma nadal jakikolwiek sens. Twarde i bardzo bolesne lądowanie Zimnoch zaliczył we wrześniu 2017 roku, gdy ciężko padł na matę ringu w walce z pięściarzem na pół etatu, Amerykaninem Joeyem Abellem. Dla zawodnika, który miał przed sobą perspektywę większych wyzwań i zarobienia sporych pieniędzy, to był mentalny nokaut. Polak długo nie mógł się pozbierać, a gdy już zaczął pokazywać się publicznie i zabierać głos, wiele osób zaczynało nabierać obaw, czy jeszcze kiedykolwiek powinien wchodzić między liny. Szyderstwom nie było końca także wtedy, gdy sportowiec w połowie stycznia opowiedział Interii o tajemniczym spotkaniu, podczas którego została mu złożona oferta walki z Arturem Szpilką. Dlaczego tajemnicza? Kolejni promotorzy, liczący się na polskim rynku gracze, w naszym materiale dementowali, by mieli z tą sprawą coś wspólnego. Inna rzecz, że sam białostoczanin pozostawił pole do bardzo szerokich spekulacji mówiąc, że nieznajomi mężczyźni, z którymi przysiadł w jednej z galerii handlowych w Warszawie, przedstawili mu tylko swoje imiona. Sam Zimnoch nie wykluczał "chytrego" scenariusza, że to jednak któryś z promotorów postanowił wysłać swoich ludzi, by ci wybadali grunt pod ewentualną walkę ze Szpilką. Dziś tematu walki Zimnoch - Szpilka, za którą obaj pięściarze chcieli zarobić bajońską sumę, w ogóle nie ma. Choć niewykluczone, że wróci, jeśli ten pierwszy szybko nie zakończy kariery, a "Szpila" po raz kolejny spadnie z wyższego konia. Dziś rzeczywistość jest dla Zimnocha o niebo trudniejsza. 36-latek, doświadczony nawrotem boreliozy, powraca do sportu bez marginesu na jakiekolwiek potknięcie. Stoi przed bardzo wysoką ścianą, którą nieco straci z oczu wyłącznie w przypadku wygranej. Rękę do pięściarza, który w czasach amatorskim potrafił wygrać z obecnym mistrzem świata wagi ciężkiej Deontayem Wilderem, wyciągnął Mateusz Borek. Organizator gali najpierw zażądał kompletu badań, które miały utwierdzić go w przekonaniu, że ze spokojnym sumieniem może zorganizować mu pojedynek. Wybór padł na początkującego na zawodowstwie pięściarza z Małopolski, Krzysztofa Twardowskiego. Na sali treningowej w stolicy Sądecczyzny w ostatnich tygodniach panowało przekonanie, że pojedynek z Zimnochem jest absolutnie do wygrania i, co jest w boksie naturalną koleją rzeczy, szansą wybicia się na plecach dużo bardziej rozpoznawalnego pięściarza. - O walce z Zimnochem wiemy mniej więcej od 3-4 tygodni, czyli przypuszczam, że dowiedzieliśmy się z takim samym wyprzedzeniem. Dla nas to wystarczający czas, bowiem po ostatnim pojedynku Krzysiek cały czas trenował, ponieważ mieliśmy zaplanowaną galę na 6 grudnia. Bez przerwy jechaliśmy pełną parą, więc lekka korekta terminu nie robiła nam różnicy. W tej walce wychodzimy po zwycięstwo i tylko ono nas interesuje. Nie ma i nie będzie żadnych wymówek - powiedział w rozmowie z Interią Jerzy Galara, opiekun Twardowskiego. 24-letni pięściarz ze Świdnika (woj. małopolskie) poprzednio zszedł z ringu pokonany. Po raz pierwszy boksował poza Polską, ale z Magdeburga wrócił na tarczy. Na kartach trójki sędziów przegrał wyraźnie na punkty (3 razy 97:93) z Juergenem Uldedajem, a stawką był tytuł tymczasowego młodzieżowego mistrza świata federacji WBC w wadze junior ciężkiej. - Mimo porażki, montując materiał motywacyjny po walce w Niemczech, zauważyłem, że Krzysiek zrobił ogromny postęp. Wszedł na kolejny poziom i nie zamierza z niego schodzić. Jeżeli chce coś osiągnąć, a to chłopak ambitny i w stu procentach sportowiec, to musi pokonać Krzyśka Zimnocha, z całym szacunkiem dla rywala za karierę, którą miał. Szedł do przodu jako pięściarz olimpijski, bardzo dobrze wyglądał i jego ścieżka zawodowa do pewnego momentu też nieźle się układała, lecz po drodze pewne decyzje spowodowały, że nie osiągnął mistrzowskiego poziomu. A ile jeszcze zostało ze starego Zimnocha, to zobaczymy w ringu - przekonuje Galara. Twardowski i jego trener z szacunkiem podchodzą do Zimnocha, który poważnie podszedł do treningów, wylatując na obóz przygotowawczy do Anglii, ale w ringu chcą narzucić własne warunki. Biorąc pod uwagę, że sami mieli ochotę zakontraktować starcie na 10 rund, to tym bardziej teraz - na krótszym dystansie (6 rund), nie chcą niczego pozostawiać przypadkowi, tylko od początku podkręcić tempo. - Nie będzie dużo czasu, żeby szachować i nie wiadomo co robić, dlatego chcemy wykorzystać młodość i witalność. To Twardowski ma niespełna 24 lata, a Zimnoch 36. Musimy wykorzystać żywiołowość i nieograniczoną młodość. Będziemy bazować na fantazji i mogę zagwarantować, że będzie ciekawie. Jeśli Zimnoch też stanie na wysokości zadania, to szykuje się emocjonujący pojedynek - zapowiada Galara. Trener, aby jeszcze bardziej "podkręcić" atmosferę i pokazać, że Twardowski nie będzie łatwym łupem, wraca do pamiętnej walki swojego dawnego podopiecznego Andrzeja Sołdry. Ten w 2014 roku w Krakowie niespodziewanie rozprawił się z wielkim faworytem, nieżyjącym już Dawidem Kosteckim. - Wszyscy pamiętamy, że Andrzeja skazywano na porażkę, był wyśmiewany i wykpiwany przez ludzi dookoła, ale utarliśmy nosa bardzo wielu osobom. Myślę, że tu może być podobnie, a Twardowski zaboksuje w sposób widowiskowy. Ludzie, którzy będą go oglądali, będą przecierali oczy ze zdumienia, tak samo jak ja na ostatnich sparingach i treningach - odgraża się szkoleniowiec i liczy, że pięściarze stoczą ten pojedynek w rękawicach, które dadzą większą szansę na nokaut. - Krzysiek ma pojedynczy "power punch" i jest w stanie krzywdzić rywali. Nie obiecuję, że znokautuje Zimnocha, ale mogę powiedzieć, że jeśli dostrzeże lukę, to jest bardzo celny. Prawdopodobnie będziemy boksowali w rękawicach marki "rival", więc ich twardość plus siła będą gwarantowały "ogień" - zapowiada Galara. Czy nie nazbyt optymistycznie? Artur Gac