Artur Gac, Interia: Temat niedoszłej walki Michała Cieślaka z Lawrence’em Okoliem w sekundzie rozgrzał kibiców boksu w naszym kraju. Tak szczerze, jak blisko byliście decyzji, by na nieco ponad tydzień przed galą, w trybie "last minute", wziąć walkę o MŚ z Anglikiem po tym, jak przez koronawirusa wypadł z niej Krzysztof Głowacki? Tomasz Babiloński, współpromotor Cieślaka: - W pewnym momencie zrobiłem krok do tyłu i Przemek Krok razem ze Zbyszkiem Ratyńskim oraz teamem Michała Cieślaka podjęli taką, a nie inną decyzję. A ja po prostu zająłem się swoją pracą, czyli produkcją, matchmakingiem i tak dalej. Właściwie nawet nie chciałem brać udziału w decydowaniu, tak jak to robiłem kiedyś. Swój głos niejako oddałem Przemkowi i uważam, że podjęli dobrą decyzję. Aczkolwiek czas pokaże, czy Michał zostanie mistrzem świata, bo w boksie zawodowym pojawiają się różne schody i schodeczki, dodatkowo ze strony polskiego środowiska. A gdyby osobiście brał pan udział w procesie decyzyjnym, to bliżej by było panu do frazesu, że walk o mistrzostwo świata, bez względu na wszystko, nie odmawia się, czy biorąc pod uwagę różne aspekty i okoliczności, także zrezygnowałby pan z wyprawy do Anglii? - Już raz wzięliśmy walkę o mistrzostwo świata na wariackich papierach. Oczywiście nie porównuję Afryki do cywilizacji, do Anglii, ale nauczony doświadczeniem z dystansem podchodzę do brania walk "za pięć dwunasta", bo niby pojedynków o mistrzowski pas się nie odmawia. Oczywiście, że w normalnych warunkach się nie odmawia, ale my nie jesteśmy Anglią, tylko Polską. U nas zawodników tej klasy i na tym poziomie, co Michał, jest garstka, więc też musimy patrzeć na to, żeby mądrze ich budować. A jak już jechać na taki pojedynek, o taką stawkę, to mieć za sobą przynajmniej optymalnie zrealizowane przygotowania. - Okolie w żaden sposób nie przypomina Mabiki, demonstruje inny boks i jest na zupełnie innym poziomie. Powiem jeszcze tak: gdyby nie historia z ubiegłego roku, gdy potężnie sparzyłem się do szalonych eskapad, to pewnie dziś bym powiedział, że to wielka szkoda i strata. Jednak człowiek uczy się na błędach, zwłaszcza swoich, więc powtórzę, że biorąc wszystko pod uwagę nie była to oferta, której nie można było odrzucić. <a href="https://sport.interia.pl/" target="_blank">Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl! Kliknij!</a> A było coś w tym, że przeciągnęliście negocjacje, koniec końców dając sobie czas, aby zobaczyć, co wydarzy się w walce z Mabiką? I ewentualny, ekspresowo zakończony pojedynek na gali Polsat Boxing Night z Gabończykiem, dawał cień szansy na wzięcia pojedynku z Okoliem? - Nadzieja umiera ostatnia i może tak by było, gdyby walka zakończyła się w pierwszych minutach. Jednak dobrze, że tak się nie stało, bo weźmy pod uwagę, że krytyka byłaby ogromna, i to głównie pod moim adresem. Nasłuchałbym się, że przyjechał zawodnik tylko i wyłącznie po tzw. wypłatę. Dlatego cieszę się, że walka miała dłuższą historię. Jestem zadowolony, że razem z telewizją Polsat budujemy brand, którego Michał Cieślak ma być zawodnikiem numer jeden i głównym aktorem. Przy tym trzeba pamiętać, na co nie wszyscy zwracają uwagę, że trzeba budować też kolejnych zawodników, których rozpoznawalność przełoży się na atrakcyjność walk. - Dlatego dużo czynników wchodziło w grę, a rola Michała nie kończy się tylko na swoich pojedynkach. A nikt z nas nie mógłby mieć pewności, jak zakończyłaby się sobotnia walka z Okoliem. Oczywiście byłaby w nas wiara w zwycięstwo, ale boksowanie z zawodnikiem "śliskim" na jego terenie, a zarazem jednego z największych, jeśli nie największego promotora boksu na świecie, nie byłoby łatwym zadaniem. Dodam jeszcze, że na Mabikę Michał przygotowywał się na 10 rund, a walki o MŚ byłaby 12-rundowa, co też mogłoby mieć wpływ na przebieg pojedynku. Podsumowując, dużo było znaków zapytania, które sprawiły, że Przemek Krok ze Zbyszkiem Ratyńskim podjęli taką, a nie inną decyzję. A wracając do Mabiki... Myślę sobie, że gdyby autentycznie przewrócił się zaraz na początku walki, to w tych okolicznościach pewnie od razu podniosłyby się głosy, że pewnie Gabończyk dostał specjalną premię, żeby podłożyć się Polakowi. - Różne głupoty chodziły co niektórym po głowie. Do tego stopnia, że to nawet przestawało już być zabawne. Tymczasem nie było mowy o takich rzeczach. Zresztą było widać w walce, że Mabika liczył na tzw. lucky punch, którym mógłby zmienić obraz walki. Zapewniam, że my nie bierzemy udziału w tego typu numerach, tylko po sportowemu idziemy ku temu, co jest naszym celem, czyli mistrzostwu świata na normalnych warunkach. A może tak naprawdę od razu niejako ucięliście negocjacje stawiając zaporową kwotę? Eddie Hearn ogłosił, że team Cieślaka chciał siedmiokrotnie większą wypłatę niż miał dostać za walkę Głowacki. - O to trzeba by było zapytać Ratyńskiego, bo to on zajmuje się negocjacjami międzynarodowymi. Słyszałem te informacje, ale ciężko mi odpowiedzieć, na ile są prawdziwe. Ja w komórce Babilon Promotion skupiam się na innych aktywnościach, a Przemek ze Zbyszkiem stricte zajęli się karierą Michała. Wszyscy liczymy, że uda się go doprowadzić do drugiego w karierze pojedynku życia, ale już nie na wariackich papierach.