Artur Gac, Interia: Emocje wreszcie trochę opadają? Tomasz Babiloński, promotor Michała Cieślaka: - A skąd. Cały czas czuję się tak, jakbym organizował swoją galę, a przecież miało być inaczej. Od kilku tygodni chyba nie potrzebuje pan kawy ani żadnych napojów izotonicznych, by podnieść sobie ciśnienie? - Jestem mocno nakręcony, ale szczerze mówiąc czuję zmęczenie. Od gali w Wieliczce trwa maraton, a już organizacja tej gali, na którą wszyscy czekamy, przeszła wszelkie granice wyobraźni. Naprawdę czuję znużenie. Co najbardziej daje się w kość? - Najgorsze są myśli, bo w głowie bez przerwy kłębią się różne pytania i wątpliwości. Wprawdzie jesteśmy bliżej niż dalej, teraz człowiek będzie bardziej denerwował się wyczekiwaniem na przebieg walki, a już mniej tym, że nagle wszystko się wykolei. Dla nas to byłoby najgorsze. Wtedy to wszystko, cała logistyka, przygotowania i nerwy, pożarłyby nas do cna. Co tu ukrywać, my wszyscy, w najbliższym gronie, dodatkowo przeżywamy najbliższą walkę Michała, ze względu właśnie na te okoliczności. Ciągle towarzyszy wam niepewność, co przyniesie następna godzina i następny dzień, czy znów nie nastąpi jakiś zupełnie szalony zwrot akcji? - Uczciwie powiem, że dopiero w chwili, gdy Michał stanie w ringu i zabrzmi gong pierwszej rundy, wtedy będę pewny, że jest ta walka. Te wszystkie problemy, z którymi borykaliśmy się po drodze, sprawiły, że do końca nie wierzę... Mimo tego, że są zauważalne postępy (rozmowa odbyła się przed wtorkowym wylotem - przyp. AG), bo na SMS-a odpisują w ciągu ośmiu godzin, a nie po trzech dniach. Zaangażowanie się zmieniło, choć nadal mają na wszystko czas. Patrząc na dynamikę, z jaką wszystko jest dopinane, poczucie czasu gospodarzy gali jest zupełnie inne. - Z pewnością. Mam wrażenie, że gdyby bardzo chcieli, to w międzyczasie zdążyliby zorganizować jeszcze dwie imprezy. Tak sobie myślę, że to wszystko może służy temu, bo chcą trafić do księgi rekordów Guinnessa w kategorii "organizacja gali z walką o tytuł mistrza świata" (śmiech). Trochę się pan śmieje, ale mam wrażenie, że to nienaturalny humor. - To prawda... Dlatego, już na miejscu, na pewno będę miał wyostrzony słuch, a oczy szeroko otwarte. Jako osoba, która od paru dobrych lat organizuje imprezy bokserskie, aż jestem autentycznie zaciekawiony, w jaki sposób poradzą sobie z różnymi rzeczami, z naszego punktu widzenia banalnymi, o których mogą nie mieć pojęcia. Ja zawsze uwielbiam bywać na wielkich galach, gdzie różne pomysły i rozwiązania można podejrzeć, ale i w tym przypadku zżera mnie ciekawość. Zobaczę na miejscu, ile osób będzie pracowało przy gali i na ile będą przygotowani na różne, nieoczekiwane sytuacje, które zaskakują nawet tych doświadczonych. Martwi mnie jeszcze coś - przecież niejaki Tarik Saadi, który przy tej gali ma być człowiekiem-orkiestrą, w swoim CV ma jak dotąd tylko jedną galą, zorganizowaną dwa lata temu w Rumunii, gdzie w dodatku był tylko współpromotorem. Nie chcę tej osoby dyskredytować, ale przecież nie jest tajemnicą, że doświadczenie jest proporcjonalne do liczby zorganizowanych imprez. Dopuszcza pan myśl, wracając do pana wątpliwości i ciągłych niepewności, że nastąpi katastrofa i pojedynek ostatecznie nie dojdzie do skutku? - To nie to, że chcę zrobić zamęt. Jednak tyle razy przekładano termin, a wszystko odbywa się na tak wariackich papierach... Powiem inaczej: nie wierzę w tym sensie, że nie chcę zapeszać. Jedną rzecz trzeba sobie powiedzieć szczerze: gdyby to od pana zależało, to ta walka już parę tygodni temu zostałaby skasowana. - Chodziły mi takie myśli po głowie, ale w końcu dowiedzieliśmy się, że strona kongijska miała alternatywę. Sądzę, że bardzo im zależało, by Makabu nie podejmował jakiegokolwiek ryzyka i efektownie wygrał na swoim terenie, ku chwale władz Konga, za pieniądze państwowe. Jednak nie będzie miał tak łatwo i nie zmierzy się z Noelem Gevorem, z którym sparuje, bo poprzeczkę bardzo wysoko zawiesi mu Cieślak. To fakt, że właśnie Gevor był szykowany, jako rezerwowy, więc gdybyśmy nie wytrzymali ciśnienia lub zrobili Michałowi walkę 20 grudnia, po niej moglibyśmy mieć problem z przejściem badań, a wtedy oni wcieliliby w życie plan B. Tymczasem my nie daliśmy im żadnego pretekstu, stąd być może z ich strony takie podejście, zaniedbywanie pewnych spraw, czy nieodpowiadanie na wiadomości. Przecież człowiek, który za to odpowiada, wychował się w Europie i wie, jak taka organizacja wygląda w cywilizowanych krajach, więc może celowo - pod płaszczykiem Afryki - dopuszczali się takich praktyk. Uważam, że wiele zagrań mogło być celowych.