31 stycznia w Kongo Cieślak stoczył walkę o mistrzostwo świata federacji WBC w wadze junior ciężkiej. Polak przegrał jednogłośnie na punkty, ale najwięcej emocji wzbudzają kulisy tego pojedynku i afrykańskie przygody promotorów polskiego pięściarza. Tomasz Babiloński, w rozmowie z Andrzejem Kostyrą z "Super Expressu" opowiedział swoją wersję tej historii. Przyznał, że wziął na siebie sporą odpowiedzialność. Miał przy sobie pieniądze za walkę dla Cieślaka i bał się, że może je stracić. - To wszystko było zorganizowane na wariackich papierach. Dziś się nie liczy, że Michał zarobił dobre pieniądze, stoczył superwalkę, zobaczył to cały świat. Dziś kozłem ofiarnym jest Babiloński, bo uciekł, ale nie było innej możliwości. Generał, który był promotorem miał jedno zadanie - odzyskać to, co dał - powiedział i dodał: - Samolot, który wykupiliśmy w dniu walki, to była jedyna możliwość, żeby jakoś się stamtąd wydostać. Wydałem na to 13 tysięcy złotych. Miałem następnego dnia wracać z chłopakami o 21, ale było duże ryzyko, że tej kasy już nie będzie. Analizowałem przez cztery dni, co zrobić. Nie było czasu, żeby poinformować Cieślaka. Nic bym mu nie pomógł w walce. Babiloński dodał też, że jego misja zakończyła się sukcesem i wszystkie pieniądze dotarły do pięściarza. - Michał dostał bardzo dużą kwotę, którą musiałem sam, w różny sposób mu dostarczyć. Jestem rozliczony. Nigdy w życiu nie wezmę już takiej odpowiedzialności. To był duży stres, bo zaufałem facetowi, którego widziałem trzy razy w życiu. Ponieśliśmy straty, ale dziś Michał może przez trzy lata nic nie robić i zająć się dzieckiem, które za niedługo się pojawi. Cieszę się, że doprowadziłem do wypłaty życia dla niego - przyznał. Babiloński zdradził też, że mimo pandemii koronawirusa myśli o organizacji gal. Prawdopodobnie odbędą się one w studiu telewizyjnym. - Chcemy niedługo zorganizować galę. Czekamy na akceptację telewizji. Cztery imprezy mogą pójść jedna po drugiej - powiedział. MP