Tak naprawdę walka odbyła się... dzięki Juliusowi Longowi. Mierzący 216 centymetrów i ważący ponad 120 kilogramów olbrzym, w którego rodzinie prawie każdy grał w koszykówkę, nawet w NBA, wybrał boks. Nie osiągnął wielkich sukcesów, choć był cenionym sparingpartnerem. Ale dlaczego właśnie on? Bo pierwotnie Byrd miał bronić tytułu w starciu z innym byłym koszykarzem, dysponującym słabą techniką, za to piorunującym uderzeniem Derrickiem Jeffersonem. Walkę zaplanowano na 17 kwietnia 2004 roku. Jefferson jednak miał długą przerwę i postanowił stoczyć jedną luźniejszą walkę na przetarcie przed konfrontacją z mistrzem. Na rywala wybrano mu właśnie Longa. Co prawda Jefferson wygrał, ale pojedynek przerwano i podliczono punkty. Wszystko przez zderzenie głowami i głębokie rozcięcie na twarzy króla nokautów. I tak oto Jefferson wykluczył się z walki z Byrdem. Don King działał szybko. Wpadł na pomysł, by podpisać kontrakt z Polakiem, który powrócił po blisko trzyletniej przerwie i odprawił dwóch solidnych średniaków - Briana Nixa (TKO 7) oraz Terrence'a Lewisa (TKO 6). Zaraz potem ogłosił, że Gołota zajmie miejsce Jeffersona. Na Kinga, Gołotę, ale przede wszystkim Byrda, spadła fala krytyki. Wszyscy mieli wciąż w pamięci obraz Gołoty uciekającego z ringu przed Mike'em Tysonem, obrzucanego przez kibiców wszystkim co mieli pod ręką. Zresztą Andrzeja nie było w żadnym rankingu. Nie mogło być, skoro wracał po trzech latach dwoma mało znaczącymi zwycięstwami. Ale Don King nie przejmował się specjalnie krytyką. On miał swój plan. Dał Gołocie 150 tysięcy dolarów. Na konto Byrda miało wpłynąć 625 tysięcy dolarów. Polak wracał po ośmiu latach do sławnej hali Madison Square Garden w Nowym Jorku, gdzie eksplodowała jego popularność po pierwszej walce z Riddickiem Bowe'em zakończonej wielkimi zamieszkami na tle rasowym. - Wiem doskonale, że jeśli teraz zawiodę, nigdy więcej nie dostanę już takiej szansy. Teraz albo nigdy! - mówił zmotywowany Andrzej. - Boks towarzyszył mi praktycznie przez całe moje życie. Tęskniłem za tym - dodał. I rzeczywiście popracował dobrze na treningach, wnosząc dzień wcześniej podczas ceremonii ważenia 107,7 kilograma. Rywal zanotował 95,5 kilograma. Wcześniej niektórzy dziennikarze zwracali uwagę na fakt, że Polaka nie ma w piętnastce rankingu International Boxing Federation, ale dwa tygodnie przed terminem federacja uaktualniła swój ranking i Andrzej dziwnym trafem wskoczył na piętnastą lokatę. To oczywiście jeszcze bardziej rozdrażniło niektórych z nich. Polak miał sporo do udowodnienia... Andrzej dobrze wszedł w pojedynek. Spychał przeciwnika na liny, nie obawiał się jego ciosów, a ponad piętnaście tysięcy kibiców (15,195) dostało świetną wojnę w półdystansie. - Niepotrzebnie się z nim bawisz - mówiła w narożniku pomiędzy rundami Rose Byrd, matka mistrza. - Ale ja wcale się z nim nie bawię. Jest duży i mnie spycha - odpowiedział w końcu podirytowany syn. Gdy zabrzmiał ostatni gong, Polak uniósł ręce w geście tryumfu i czekał na werdykt sędziów. A ci byli niezgodni. Tony Paolillo typował 115:113 Byrd, Steve Weisfeld 115:113 Gołota, a wszystkich pogodziła Melvina Lathan, punktując 114:114. Dzięki remisowi Amerykanin utrzymał tytuł mistrzowski. - Ten facet naprawdę potrafi boksować, to przecież medalista olimpijski, nie traktujcie go więc lekceważąco. To była bardzo bliska walka i sędziowie orzekli tak, a nie inaczej. Ja byłem lepszy w początkowych rundach, on skradł te końcowe. Ale waga ciężka potrzebuje właśnie takich pojedynków jak ten. Nie czułem może jego ciosów, bo nie bije mocno, jest za to bardzo duży i silny fizycznie. Spychał mnie cały czas, przez co nie mogłem dobrze wykorzystać swoich nóg. Gołota wszedł do ringu z nastawieniem wygranej. Nie zranił mnie ani razu, jednak problemem były jego rozmiary - komentował na gorąco Byrd. - Jestem dumny z postawy Chrisa, ale i Andrzeja. To była świetna walka i zrobimy to ponownie - wtrącił Don King. - Pojedynek był bardzo dobry, choć z mojego punktu widzenia powinienem to wygrać. Sędziowie uznali jednak inaczej - stwierdził Gołota, wyraźnie rozczarowany punktacją sędziów. Andrzej dążył do rewanżu, lecz zamiast z Byrdem, dostał walkę z Johnem Ruizem, championem według WBA. - Chciałem znów zmierzyć się z Byrdem, tylko że on tego nie chciał. Ruiz to trudny do boksowania rywal i gdybym miał wybór, wolałbym znów Byrda. Ale nie mam wyboru. Już raz pokonałem Byrda, choć sędziowie dali mi tylko remis - mówił Gołota po zakontraktowaniu starcia z Johnem Ruizem. Ale o tym przy innej okazji... Pod koniec lutego prezentowaliśmy Wam ankietę magazynu The Ring z cyklu "Best I Faced". Zapytany o najsilniejszego fizycznie rywala w karierze, Byrd odpowiedział. - Ciężki wybór. Należy wspomnieć Andrzeja Gołotę, który nie wypuszczał mnie z lin, bardzo silnego Evandera Holyfielda, a Ike Ibeabuchi oraz David Tua wydawali się nie do przestawienia. Ale musząc postawić na jednego wybrałem Jameela McCline'a.