Zyśk zaczął znakomicie - jego prawy sierpowy kilka razy wstrząsnął pięściarzem z Ukrainy, i po inauguracyjnym starciu Kurasow wracał do swojego narożnika na miękkich nogach. Wydawało się, że jeżeli Polak będzie kontynuował natarcie, prędzej czy później uda mu się przełamać rywala. Nic z tego. W kolejnych starciach 22-letni zawodnik z Ukrainy coraz łatwiej radził sobie z atakami Zyśka, samemu raz po raz celnie kontrując. Poza tym, o ile na początku Przemek wydawał się być pełen wigoru, szybki i precyzyjny, tak od połowy dystansu do głosu coraz częściej dochodził już Kurasow. Ukrainiec nie robił jednak w ringu tyle, by wygrywać rundy, a nawet najsłabsze starcia w wykonaniu Zyśka optycznie były dość wyrównane. W dodatku, w ostatnim starciu Polakowi udało się rzucić rywala na deski (choć trzeba przyznać, że duża w tym zasługa złego ustawienia na nogach Kurasowa). Właśnie stąd tak wysoka punktacja sędziów - 80-71, 78-71, 79-72. - Co tu mówić, rywal utrudniał jak mógł. Kilka razy byłem blisko, by go zastopować, ale zawsze czegoś brakowało. Mam nadzieję, że z czasem poprzeczka będzie podnoszona coraz wyżej, i że pewnego dnia będę mógł żyć wyłącznie z boksu - wyjawił po walce Zyśk, który na co dzień pracuje jako monter telewizji kablowej.