Odejście Lucjana Treli poruszyło nawet legendarnego pięściarza ze Stanów Zjednoczonych - George'a Foremana, z którym Polak stoczył legendarną batalię podczas IO w Meksyku (13 października 1968 roku). To była jedyna walka na tamtych igrzyskach, której Foreman nie wygrał przed czasem. "Przykro słyszeć informację o śmierci Lucjana. Oczywiście, że pamiętam walkę z nim. Miałem ciężką przeprawę. Kondolencje dla rodziny" - napisał Foreman na Twitterze.Olgierd Kwiatkowski, Interia: Kim był dla pana Lucjan Trela? Jerzy Rybicki, ostatni polski złoty medalista w boksie: Był wielkim zawodnikiem, wzorem do naśladowania. Jestem dumny, że miałem okazję go poznać, zaprzyjaźnić się z nim i potrenować. Spotkaliśmy się pierwszy raz na zgrupowaniu kadry prowadzonej przez Henryka Nowarę przed meczem międzypaństwowym z NRD. Ja miałem 19 lat, pan Lucjan był o 11 lat starszy. Od razu zaproponował, żebyśmy przeszli na ty, bo na początku odnosiłem się do niego z wielkim szacunkiem, jak do mistrza. Czego pana nauczył? - Był wtedy dojrzałym zawodnikiem, ja właściwe wchodziłem do boksu. Przyglądał się mi, temu jak wykonuję poszczególne zadania, ćwiczenia. Gdy biłem w gruszkę, tłumaczył, żebym wyprowadzał tylko ciosy proste, bo gruszka jest przeznaczona do ćwiczeń na dystans, a worek od zadawania silnych ciosów. Jego rady zapamiętałem na całe życie. Wprowadzał też dobrą atmosferę, był wspaniałym kolegą dla wszystkich, był dobrym człowiekiem. A jak zapamiętał pan Lucjana Trelę jako boksera? - Miał 172 cm, czyli na wagę ciężką był za niski. Musiał walczyć z chłopami mierzącymi po 190 cm, ważących ponad 100 kg, ale wychodził na ring i różnicy nie było widać. Znakomicie dawał sobie radę, walczył z wielkim sercem. Był przy tym świetnie wyszkolony technicznie, ale pracował dużo nad techniką. Przyglądałem się temu. Pięknie bił seriami na worku. Nigdy sobie nie odpuszczał. Trzy minuty, przerwa i znów seria trzyminutowa. To była ciężka praca. Stanowił przykład la wszystkich młodych bokserów. Boksował w znakomitym klubie - Stali Stalowa Wola. W meczach ligowych to był zawsze trudny przeciwnik dla każdego zespołu, również dla mojej Gwardii Warszawa. Oczywiście, wszyscy dziś mówią o walce pana Lucjana z George Foremanem, ale znakomite pojedynki toczył z Peterem Hussingiem, dwumetrowym gigantem z Niemiec. Jakby pan porównał umiejętności Lucjana Treli do tego, co prezentują współcześni pięściarze? - W dzisiejszym boksie amatorskim nasi zawodnicy nic nie potrafią. To co się dzieje dziś z polskim boksem nie jest optymistyczne. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce będzie koniec polskiego boksu. Nie mają się od kogo uczyć. Zawodnicy ze starych czasów, z "polskiej szkoły boksu", nie dość, że byli przykładem, to sami z siebie podpowiadali młodszym. Dzięki temu, dzięki panu Lucjanowi, dzięki Jerzemu Kulejowi, całej plejadzie zawodników z Gwardii Warszawa mogłem się wiele nauczyć i myślę, że również ta nauka dała mi potem złoty medal olimpijski. Niewielu już nas z tego pokolenia zostało. Co trzeba zrobić, żeby odrodzić polski boks? - Trzeba wszystko pozmieniać, wstrząsnąć środowiskiem. Jeżeli na obóz kadry narodowej jedzie pięciu zawodników to znaczy, że mamy głęboki kryzys. Ale ci bokserzy za dużo chcą, a nic jeszcze nie osiągnęli. Nic nie ma za darmo. Ja zdobyłem dwa mistrzostwa Polski, nie miałem jeszcze 23 lat i dopiero wtedy mogłem liczyć na stypendium olimpijskie. Kiedy nadeszła informacja o śmierci Lucjana Treli niedługo potem zakończenie kariery ogłosił Andrzej Fonfara. Miałem wrażenie, że więcej się mówi o tym drugim fakcie. Nie zdziwiło to pana? - Zwróciłem na to uwagę. Andrzeja trenowałem, on był wychowankiem Gwardii Warszawa. Cenię go, to utalentowany zawodnik. Ale nie ma co porównywać dorobku i umiejętności pana Lucjana i Andrzeja. To są dwie różne postaci ze świata boksu. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski