Artur Gac, Interia: Ciągle pięściarz, a powoli promotor i menedżer, czyli Artur Szpilka, próbuje zestawić pana walkę z Edwinem Rodriguezem (31-2, 20 KO), która będzie drugą walką wieczoru gali 8 maja. Tymczasem nieoficjalnie usłyszałem, że podobno trwają przymiarki, aby w tym terminie skrzyżował pan rękawice z Krzysztofem Głowackim. Czy to prawda? Mateusz Masternak: - Taaak? Tak słyszałem. - Ktoś to chyba wrzucił na prima aprilis. Tak przynajmniej mi się wydaje. A może to pan blefuje? - Nie, skąd. Ktoś wrzucił jakiegoś fejka. Gdyby taka walka miała dojść do skutku, to przecież pozostałoby do niej pięć tygodni. Więc ktoś chyba raczyłby mnie zapytać o taki pomysł i moje zdanie, prawda? Dlatego raczej proszę sobie nie robić nadziei. Czyli wszystko jest patykiem po wodzie pisane? - Bardzo, bardzo. Przyznam, że gdzieś to widziałem, ale wydaje mi się, że to zostało wrzucone na żart. Ktoś życzeniowo o tym napisał. Mnie, na logikę, to też zabrzmiało mało realnie, bo jak na polskie warunki to byłby hit, więc dziwnie byłoby go organizować "za pięć dwunasta". - To raz, a dwa, że Krzysiek jest po ciężkiej walce. To byłoby z jego strony szalone, więc wydaje mi się, że... Nie ma co tu gadać. A perspektywa walki z Rodriguezem jak się panu podoba? Rzeczywiście, choć do gali pozostało niewiele czasu, pisze się pan na taki pojedynek? - Gdyby była taka możliwość, to oczywiście że piszę się na taką walkę. Jest to rywal z wysokiej półki, ma olbrzymie doświadczenie na bardzo wysokim poziomie. Fakt, że wcześniej boksował w trochę niższych wagach, ale dalej jest to pięściarz, który jest niebezpieczny, bardzo dobry i o znanym nazwisku. Więc gdyby takie coś faktycznie miało dojść do skutku, to byłoby pięknie. Oby Artura słowa się ziściły. Bez wątpienia to pięściarz, który byłby dla pana swego rodzaju wyzwaniem, ale z pewnością przystępowałby pan do takiej potyczki z przekonaniem, że jest go pan w stanie boksersko ograć. - Zdecydowanie tak. Edwin jest pięściarzem, który lubi się pobić, więc trzeba by było boksować konsekwentnie, technicznie i taktycznie, a przy tym zaprezentować się najlepiej, jak można. Myślę, że z takim pięściarzem jestem w stanie rywalizować i zwyciężyć. Artur Szpilka nie ukrywał, że chce stać się wolnym strzelcem, bo nie będzie musiał oddawać promotorskich 33 procent, tylko menedżerskie 10 procent. "Szpila" umie kalkulować, więc zastanawiam się, czy za ten matchmaking, jeśli mu się uda, to również was - pana i Edwina - nie będzie chciał "skasować". - (śmiech) ale to chyba nie ode mnie, tylko od swojego jeszcze obecnego promotora. Niech się dogadują, mnie to nie obchodzi. A póki co niech działa. Faktycznie zestawienie bardzo dobre i Artur może mieć nosa, że byłby to fajny pojedynek. A pan kogo faworyzuje w walce wieczoru? Większe szanse daje "Szpili", czy Łukaszowi Różańskiemu? - Patrzę na tę walkę w ten sposób, że jednak boksersko dużo lepszym pięściarzem jest Artur. Jest leworęczny, ma lepsze warunki fizyczne, większe doświadczenie, wobec czego "na papierze" wydaje się być faworytem. Natomiast w walce z Izu Ugonohem Łukasz też nie był faworytem, a pojedynek zwyciężył przed czasem i zaprezentował się naprawdę znakomicie. Dlatego trudno tutaj jednoznacznie wskazać, kto wygra. Niech wygra lepszy i niech chłopaki dadzą naprawdę dobre widowisko. Ja jestem pięściarzem technicznym i zawsze bardziej doceniam umiejętności niż, powiedzmy, dary od Boga w naturze. Jestem za technicznym boksem i moim lekkim faworytem jest Artur Szpilka. Jednak tylko lekkim, prawda? - Raczej lekkim, bo jeśli Łukasz wejdzie twardo, to może być różnie. Kilka pojedynków pokazało, że Artur nie radzi sobie z mocnym pressingiem, chociażby z Adamem Kownackim, gdy przegrał dosyć szybko. Artur jest też "otwarty" i czasami lubi nonszalancko opuszczać ręce, ale oby w tym pojedynku coś takiego nie przyszło mu do głowy, bo Łukasz będzie naprawdę niebezpieczny. Na koniec pozwolę sobie na refleksję. Jak to pięknie się wszystko pozmieniało, bo przecież jeszcze kilka lat temu wydawało się, że z Arturem bylibyście gotowi bić się wszędzie tam, gdzie stanęlibyście na swojej drodze. W tej chwili pełna kultura, pan z klasą wypowiada się o Arturze, on też z uznaniem wypowiada się choćby o pana technice. - Widzi pan... Życie! Zmieniają się politycy, zmieniają się partie, zmieniają się czasy, zmieniają się ludzie, a wraz z tym podejście. Wszystko się zmienia. Dobrze, że w waszym przypadku zmiana jest bardzo pozytywna. - Myślę, że polskie środowisko jest na tyle małe, że powinniśmy się razem trzymać. Wiadomo, że nieraz coś komuś nie wyjdzie i ktoś oceni pojedynek krytycznie, chcąc powiedzieć szczerze to, co działo się w ringu. Przykładem jest choćby teraz Krzysiek Głowacki i jego walka z Okoliem. Osobiście przecież nic do niego nie mam, ale jeśli ktoś pyta mnie o zdanie, jak widziałem ten pojedynek, to po prostu mówię mu tak, jak myślę. A jeśli walka była kompletnie zła, to trudno cokolwiek dobrego powiedzieć. Natomiast gdy Krzysiek zwyciężał w sposób naprawdę spektakularny z Marko Huckiem, to przecież przez gardło nie przeszłoby słowo negatywne. Wtedy stworzył własną, piękną historię, co trzeba docenić i pielęgnować. Skoro już wywołał pan ten temat, oglądałem pana wypowiedzi na antenie programu "Koloseum" w Polsacie Sport, a przysłuchiwał się im Głowacki. I byłem pod pełnym wrażeniem, bo zdecydowanie zrecenzował pan występ Krzysztofa, a on z kolei z pełną klasą przyjął te uwagi i zastrzeżenia, nie odbierając tych słów personalnie. - Krzysiek jest pięściarzem bardzo dojrzałym i ja doceniam jego dokonania. On mistrzem świata był, a ja nie byłem. Nie wiem, może jeszcze będę, może nie, a jemu już nikt tego nie odbierze. Stąd na pewno barwniej zapisze się w podsumowaniu tego, co do tej pory zrobiliśmy w boksie, na kartach historii. Natomiast tu sam wie, że spieprzył robotę i tyle, ale też miał swoje pięć minut, które wykorzystał naprawdę w stu procentach. Generalnie zawsze uważam, że prawda się obroni, dlatego zupełnie byłoby bez sensu, żebym teraz mówił, że z Okoliem było dobrze, a teraz wróci lepszy. No sorry, nie było dobrze. I pewnie nie będzie lepiej, bo wydaje się, że Krzysztof szczyt możliwości ma już za sobą. - Tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Gdy Bernard Hopkins miał 40 lat i przegrywał z Jermainem Taylorem, to też wszyscy mówili, że to jest koniec jego kariery. A on poszedł do wyższej kategorii, gdzie wygrał z Antonio Tarverem, a w 2011 roku pokonał Jeana Pascala i zdobył mistrzostwo świata w wadze półciężkiej, mając już wtedy ponad 46 lat. Dlatego przyszłości Krzyśka też nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Oby wrócił silniejszy i na ścieżkę mistrzowską. Rozmawiał Artur Gac