40-letni Wach był gościem specjalnym gali Knockout Boxing Night 7 w Rzeszowie, gdzie w pojedynku wieczoru Izu Ugonoh został znokautowany w 4. rundzie przez Łukasza Różańskiego. Sam "Wiking" ma za sobą bardzo nieudany rozdział w karierze, ponosząc z rzędu aż trzy porażki. Po raz ostatni olbrzym z Małopolski cieszył się z wygranej w marcu 2017 roku, gdy na trudnym terenie w Niemczech pokonał jednogłośnie na punkty Erkana Tepera. Najświeższa historia jednak brutalnie obeszła się z ambicjami Wacha, ale pięściarz nie daje za wygraną. - Nie powiedziałem ostatniego słowa. Chcę dać kibicom jeszcze parę fajnych walk. 40 lat to chyba nie tak dużo. Dobrze się czuję, a jak zobaczę, że same treningi nie będą właściwie szły, to pewnie sam powiem stop. Jednak wiem, że to będzie bardzo ciężka decyzja. Nie chcę się pogodzić z końcem i wiadomo, że będę to odwlekał, choć wiadomo, że nie w nieskończoność - odpowiedział Wach na pytanie dziennikarza ringpolska.pl. Sportowiec nie ukrywa, że najbliższą powrotną walkę ma zamiar stoczyć z tzw. kelnerem, czyli zwykłym dostarczycielem wygranych. Po co? - Aby w boxrecu (statystyczny portal pięściarski - przyp. red.) pojawił się kolor zielony. Otrzymuję oferty, ale najpierw muszę mieć wygraną - przyznał pięściarz, pozostając wolnym agentem bez promotora. Taki pojedynek krakowianin miał stoczyć w najbliższy piątek w Dzierżoniowie z 43-letnim Węgrem Laszlo Czene. Na przeszkodzie stanęły problemy ze zdrowiem i walkę trzeba było odwołać. - Pojawiła się kontuzja kolana, bo dużo skaczę i też gram w piłeczkę. Pewnie to przyczyniło się do kontuzji, zrobiłem USG i wyszły zwyrodnienia w obu kolanach. Przez dwa tygodnie mam zakaz robienia czegokolwiek. Później wykonam rezonans magnetyczny i z doktorem zadecydujemy, co dalej - powiedział olbrzym. W ostatnim czasie Wach przebywał w Stanach Zjednoczonych, gdzie pełnił rolę sparingpartnera dla Toma Schwarza przed jego przegraną walką z Tysonem Furym. Właśnie na podstawie tych treningów Polak twierdzi, że pogłoski o skruszeniu jego stalowej szczęki, po laniu z rąk Bakole, są przedwczesne. - On po prostu zasypał mnie ciosami, a sędzia pewnie słusznie przerwał pojedynek. Nie czuję, by odporność się skończyła. Podczas sparingów nie czułem żadnych zmian - twierdzi nasz zawodnik, a tak z perspektywy czasu patrzy na starcie z Kongijczykiem: - W walce z Bakole od samego początku nie czułem się sobą. Już w szatni nie szło po mojej myśli. Potem było widać w ringu, że zadałem dwa ciosy i musiałem się cofać, bo nie miałem sił trzymać rąk w górze i zadawać ciosy. Obrona w tym pojedynku też była nieskuteczna, z luzu przebijał się przez moją gardę. To chyba nie był mój dzień - podsumował fatalny występ w Katowicach. Art