We wtorek trzeba było uzbroić się w cierpliwość, aby dodzwonić się do legendarnego sportowca. Po kilku próbach w końcu pojawiło się "okienko". Udało się! - To prawda, telefon urywa się od życzeń - przyznał nasz dostojny solenizant, początkowo zaskoczony, kto tak "pięknie" odśpiewał mu do słuchawki "sto lat". - Jak człowiek żyje z ludźmi elegancko, to później może liczyć na dobre słowo i pamięć - dodaje wyraźnie rozrzewniony. Świętowanie rozpoczęło się już przed południem, gdy grupa znajomych i przyjaciół pojawiła się w mieszkaniu byłego pięściarza. Następnie wszyscy wybrali się na kawkę i coś słodkiego. - Ale bez alkoholu - zastrzega pan Marian, który już bardzo dawno temu uwolnił się od napojów procentowych. Mniej więcej w tym samym czasie jego "nałogiem" stała się żarliwa modlitwa. Teraz, jak sam mówi, dzień zaczyna i kończy z Panem Bogiem.- Jak się czuję? Teraz jest lepiej niż było za młodu. Naprawdę lepiej się czuję. Psychicznie i tak ogólnie - zapewnia Kasprzyk. I faktycznie, wigoru i krzepy może pozazdrościć mu wiele znacznie młodszych osób. A żeby jakoś specjalnie dołować się metryką? Wolne żarty!- Powiem więcej: ja dopiero teraz żyję! Mówię poważnie. Nieraz bywało różnie, a teraz ułożyło się tak, że jest bardzo fajnie. Mam fajnych przyjaciół i jedną, kochaną przyjaciółkę, która się mną opiekuje. Każdemu ktoś taki jest potrzebny. Taka dobra, ciepła osoba jest na wagę złota - dodaje rozpromieniony solenizant. Gdyby jego kariera przypadła na czasy boksu zawodowego, niewątpliwie byłby materiałem na światową gwiazdę. W ringu prezentował ofensywny styl, a jego wielkim atutem był silny, nokautujący cios. Boksował bardzo efektownie. Słowem prawdziwy bombardier. Najbardziej burzliwy okres w swoim życiu przekuł w olbrzymi sukces, po którym nie krył wzruszenia. Już podczas debiutanckiego startu na IO w Rzymie (1960 rok), zaprezentował wielkie umiejętności. Jako 21-latek stanął na najniższym stopniu podium w kategorii lekkopółśredniej. Inna sprawa, że już wtedy było go stać, aby cieszyć się ze złota. Zanim cztery lata później rozsiadł się na sportowym Olimpie, niewiele zabrakło, aby znakomicie rozpoczęta kariera w jednej chwili została przekreślona. Kasprzyk, jak wówczas twierdzono: w warunkach recydywy, za pobicie milicjanta trafił do aresztu i został dożywotnio zdyskwalifikowany. Sportowiec do dziś utrzymuje, że został sprowokowany, a gdy zareagował i wymierzył karę trzem mężczyznom, zrobiono z niego bandytę. Na szczęście pięściarz nie został pozostawiony sam sobie, wstawił się za nim między innymi trener Stamm i krótko przed igrzyskami kara została cofnięta. To, co stało się później w Tokio, było fenomenalną odpowiedzią na pytanie, czy warto było walczyć o Kasprzyka i dać mu szansę. Zmotywowany i prący do złota Polak nie poddał się nawet wtedy, gdy zaraz na początku walki finałowej (kat. półśrednia) uderzył reprezentującego barwy ZSRR Litwina Ricardasa Tamulisa tak niefortunnie, że złamał kciuk w prawej dłoni. To właśnie w tej ręce drzemała jego najgroźniejsza broń. I wtedy pokazał nie tylko olbrzymi charakter, ale także wielką inteligencję w ringu. Boksował bowiem tak, że "Rysiek", jak zwykł określać rywala pan Marian, nawet nie zorientował się, że Polak walczy z kontuzją i bólem. Na podium poczuł gigantyczne spełnienie. Na początku lat 90. życie mocno go doświadczyło. Przeszedł operację ratującą życie, a później spełnił swój małżeński obowiązek i pokazał wielkie świadectwo miłości, gdy otoczył opieką swoją ciężko chorą żonę. To w tym czasie dokonała się jego wielka przemiana duchowa, która trwa do dzisiaj. W reprezentacji Polski wystąpił 9 razy, wygrywając 6 walk, 1 remisując i 2 przegrywając. Ogółem w całej swojej karierze stoczył 270 walk, 232 wygrał, 10 zremisował i 28 przegrał. Co ciekawe, tak wybitny pięściarz nigdy nie został mistrzem Polski. To tylko pokazuje, jak potężny przed kilkoma dekadami był polski boks, wówczas jedna z naszych najbardziej "medalodajnych" dyscyplin na igrzyskach olimpijskich. Drogi Panie Marianie, sto lat! Artur Gac