Wśród wielu pojedynków Andrzeja Gołoty, w latach 90. absolutnej gwiazdy polskiego sportu największego formatu, które z różnych względów zapisały się na kartach historii, bój "Faulującego Polaka" z Brytyjczykiem ma szczególne miejsce, a jeden z wątków do dzisiaj pozostaje nie do końca wyjaśniony i oczywisty. Warto nadmienić, że hitowy bój Gołoty z Lewisem o pas mistrza świata prestiżowej federacji WBC, miał miejsce po dwóch epickich bitwach Polaka z Riddickiem Bowe’em. Mimo porażek na własne życzenie, bo wysoko prowadząc i łamiąc karierę będącego na kursie mistrzowskim Amerykanina, Gołota dwukrotnie był dyskwalifikowany za ciosy poniżej pasa, święcił szczyty popularności. W złotym okresie koszykarskiej drużyny Chicago Bulls, której globalną gwiazdą był Michael "Air" Jordan, nasz pięściarz był VIP-em na meczach "Byków". Na szali starcia w Caesars Hotel & Casino w Atlantic City, gdzie przybyło 14 tysięcy kibiców, to Lewis kładł należący do siebie pas mistrzowski, ale w opinii wielu ekspertów faworytem batalii był świetnie wyszkolony, dysponujący mocnym ciosem z obu rąk i nieprzewidywalny Gołota. Jednak to, co stało się w ringu, przypominało najczarniejszy koszmar. Osowiały Gołota, który sprawiał wrażenie nieobecnego duchem, został wprost zdemolowany przez Lewisa. Walka trwała zaledwie 95 sekund, ale tak krótki czas wystarczył, by Polak przyjął 30 spośród 36 ciosów wyprowadzonych przez mistrza. Bezradny Polak odpowiedział tylko dwoma celnymi uderzeniami, ale bez szczególnej wymowy. Dopiero po pojedynku na światło dzienne zaczęły przedostawać się wydarzenia sprzed walki oraz po zejściu "Andrew" do szatni. Okazało się, że przed wejściem do ringu narzekający na ból kolana Gołota otrzymał zastrzyk uśmierzający dolegliwości, jednak lek miał zadziałać do tego stopnia paraliżująco na cały organizm, że nasz zawodnik w ogóle nie powinien był wchodzić do ringu. Gołota wytoczył proces lekarzowi, który odpowiadał za zastrzyk i sądził się o 21 milionów dolarów odszkodowania. Finalnie sprawa zakończyła się polubownym porozumieniem i zadośćuczynieniem w wysokości miliona "zielonych". W rozmowie z "Super Expressem" mama dziś 51-letniego Gołoty, pani Bożenna, wróciła pamięcią do tych traumatycznych chwil. Co więcej, rodzicielka wszystko widziała z bliska, bo była wówczas gościem w Atlantic City. Teraz przyznaje, że to był ten moment, w którym najbardziej bała się o syna. - Od wyjścia na ring widzieliśmy z Mariolą (żoną pięściarza - przyp.), że coś jest z nim nie tak. Wystarczyło na niego spojrzeć, by zorientować się, że ma nienaturalnie spowolnione ruchy, że każde uniesienie ręki, każdy krok sprawiają mu ogromną trudność. Potem okazało się, że z powodu bolącego kolana lekarz dał mu przed pojedynkiem zastrzyk z lidokainy. Lek z krwią dostał się do głowy. Potem już w szatni stracił przytomność. Mógł wtedy umrzeć. Nie wiem, czy to było przypadkowe działanie medyka, czy też... świadome, żeby osłabić Andrzeja. Ale na szczęście Pan Bóg nad nim czuwał. Bo Pan Bóg kocha dobrych ludzi... - powiedziała mieszkająca w Warszawie pani Bożenna Gołota. AG