Do ubiegłego roku pięściarz Tymex Boxing Promotion ćwiczył pod okiem Amerykanina Gusa Currena, byłego trenera Tomasza Adamka i obecnego szkoleniowca Ewy Brodnickiej. Pierwsza porażka w karierze, z Brytyjczykiem Louisem Greene’em (12-2, 7 KO), sprawiła, że Wierzbicki postanowił dokonać kilku zmian. "Otrząsnąłem się z tej niespodziewanej porażki i wyjechałem do Kanady, gdzie w latach 2013-2016 wygrałem 11 walk zawodowych, w tym sześć przed czasem. Trafiłem do Ottawy do Erica Belangera (zbieżność nazwisk z wieloletnim hokeistą NHL - PAP), którego najbardziej znanym podopiecznym jest Custio Clayton (18-0, 12 KO), zaliczany do szerokiej światowej czołówki kategorii półśredniej, w której i ja walczę. Wszystko zaczęło się fajnie układać, toczyłem dobre sparingi, a trener Belanger miał ze mną przyjechać do Polski, ale niestety koronawirus wszystko zepsuł" - stwierdził bokser pochodzący ze Zgorzelca. Wierzbicki miał walczyć na początku kwietnia na gali organizowanej przez Mateusza Borka, lecz pandemia pokrzyżowała plany sportowców na całym świecie. Współpraca na odległość z kanadyjskim trenerem nie wchodziła w grę, dlatego pięściarz, promowany przez Mariusza i Marcela Grabowskich, trafił pod "skrzydła" Liczika. Jego nowy szkoleniowiec pochodzi z Ukrainy, a kilkanaście lat temu w polskich barwach zdobył brązowy medal mistrzostw Europy. Dziś jest jednym z najbardziej "rozchwytywanych" trenerów, współpracuje z nim m.in. Artur Szpilka. "Najpierw był tzw. tydzień próbny, wszystko przebiegło zgodnie z planem i... dalej się docieramy. Jestem zadowolony, bowiem Liczik potrafi mnie, prawie 30-letniego zawodnika, fajnie przestawić na swój styl. To nieco inna praca nóg, więcej obron, bardziej bezpieczne i przy tym wyrachowane pięściarstwo. Na sali treningowej w Kanadzie wszyscy się motywują, poklepują po plecach, zaś nowy trener przez kilka tygodni tylko raz mnie pochwalił. U Andrzeja Liczika trzeba zasłużyć na dobre słowo ciężką pracą" - podkreślił Wierzbicki.