Zbigniew Czyż, Interia: Dochodzi pan już do siebie po przegranej walce z Lawrencem Okolie'm? Krzysztof Głowacki: - Jeszcze nie bardzo. Czuję się naprawdę bardzo kiepsko. Rozumiem, że bardziej psychicznie czuje się pan źle? - Tak. Chodzi o głowę, o psychikę. Pod względem fizycznym jest dobrze, nie mam żadnej kontuzji. Mam założonych siedem szwów na łuku brwiowym, będę je ściągał w poniedziałek. Ma pan do siebie jakieś pretensje? - Jasne, że tak. Można było jakoś inaczej zaboksować, ale jak to się mówi, człowiek mądry po szkodzie. Z boku pewne sprawy widzi się inaczej. Jakie konkretnie ma pan do siebie zarzuty? - Mogłem trochę na nogach więcej chodzić. Mogłem więcej mieszać, chodzić ze zwodami. Byłem za bardzo stabilny w tej walce. Strategia na walkę z Brytyjczykiem była dobra? - Strategia była myślę dobrze obrana. Miałem dużo chodzić na nogach, bić bardziej z dołu. Niestety, za wiele z tych planów nie wyszło. A jeśli chodzi o przygotowania, to po czasie może pan powiedzieć, że były dobre, skuteczne? Czy może coś by w nich teraz zmienił? - Na przygotowania naprawdę nie mogę narzekać. Formę miałem bardzo dobrą. Ostro trenowałem. Po prostu nie dało się boksować. Okolie nie dał mi poboksować i tyle. Był lepszy. Z planu, jaki Fiodor Łapin zaproponował na przygotowanie się do walki z Okolie'm, jest pan zadowolony? - Tak. Nie mogę trenerowi absolutnie nic zarzucić, że coś było nie tak. Co więcej, trener poświęcił mi bardzo dużo czasu. Zaangażował się w moją walkę w stu procentach. Wcześniej trener poświęcał trochę czasu także innym zawodnikom. Teraz skoncentrował się tylko na pracy ze mną i za to mu bardzo dziękuję. Lawrence Okolie zaskoczył czymś pana? - Nie. Nastawiałem się na to, że będzie bardzo niewygodnym rywalem. Wiedziałem, że będzie bardzo ciężko go trafić. Ma ogromną siłę i to potwierdził. Może zaskoczył mnie tym, że nie wdawał się ze mną w bitkę. Starał się być cały czas w dystansie. Robił to, co trener mu kazał. Do szóstej rundy, w której został pan znokautowany, jak się czuł w ringu? Czuł, że gdyby przyszło rozstrzygnąć walkę ewentualnie na punkty, to ją przegra? - Nie nastawiałem się w ogóle na takie rozstrzygnięcie. To była jednak moja walka wyjazdowa. Kiedy jedziesz na wyjazd, rzadko się zdarza, żeby wygrać na punkty. Chyba, że jury jest neutralne, ale nie było opcji, żeby wygrać na punkty. A do tej szóstej rundy czułem się bezradny. Nie mogłem nic zrobić. Zostałem całkowicie zblokowany. Nie jest sztuką odkryć się, spróbować zaatakować i potem przyjąć mocne ciosy. To była słuszna decyzja sędziego, żeby przerwać walkę w szóstej rundzie? - Sędzia mógł dalej puścić walkę, mógł także ją przerwać. Wybrał to drugie rozwiązanie i nie mam o to pretensji. Gdyby pozwolił nam kontynuować walkę, byłbym szczęśliwy, ale sędzia chyba wiedział, że postaram się zaraz ruszyć na rywala. Gdybym przyjął kolejny bardzo mocny cios, to mogłoby się to dla mnie jeszcze gorzej skończyć. Myślę, że sędzia trochę zaoszczędził mi zdrowia. To była pana pierwsza walka w karierze zawodowej bez udziału publiczności. Jak się walczyło w takich okolicznościach? - Bardzo słabo. To była naprawdę jedna wielka klapa. Przy publiczności adrenalina jest dużo większa. Dziwnie się czułem. Na początku, kiedy wyszedłem do walki, czułem się nieswojo. Z warunków finansowych pojedynku jest pan zadowolony? - Wiadomo, że mogłoby być lepiej, ale nie mam na co narzekać. Z kwoty, które się podaje tu i tam, że zarobiłem tyle i tyle, to trzeba wiedzieć, że ponad połowę trzeba odjąć. Odpoczywa pan teraz? - Tak. Wybieram się właśnie z moją Anią do Wałcza, do moich dzieci. Chcę z nimi spędzić trochę więcej czasu. Ostatnie półtora roku poświęciłem niemal w całości na przygotowania do tej walki. Dzieci nie widziałem przez dwa miesiące. Za granicę nie planuje pan wyjeżdżać na jakieś krótkie wakacje? - Raczej nie. Byłoby teraz za dużo problemów z załatwianiem dokumentów na wylot do ciepłych krajów. Chcę odpocząć w Polsce. Mamy piękny kraj i można u nas znaleźć fajne miejsca na chwilę relaksu. Prezes PZPN Zbigniew Boniek stwierdził w jednym z wpisów w mediach społecznościowych, że do Londynu wybrał się pan raczej tylko dla pieniędzy. Jak się pan ustosunkuje do tych słów? - Zostawię to bez komentarza. Prezes trochę przesadził, a później się zaczął tłumaczyć. To już jednak jego sprawa. Bolą takie komentarze? - Wiadomo, że trochę bolą i siedzą w głowie. Takie jednak mamy społeczeństwo. Kiedy jest dobrze, to wszyscy cię klepią po plecach, jaki to jesteś cudowny i wspaniały. Jeśli jednak jest inaczej, to każdy cię prawie zeżre. Taka jest niestety mentalność Polaków. Nie zmienimy tego. Trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić. Co dalej z pana karierą? - W przyszłym tygodniu dojdzie do mojego spotkania z promotorem Andrzejem Wasilewskim i zadecydujemy, co dalej. Ja chciałbym niebawem wrócić, chciałbym się odbudować na początek walkami w kraju. Może już do pierwszej z nich dojdzie w lipcu lub sierpniu. W przyszłym tygodniu zamierzam wznowić treningi. Tydzień odpoczynku mi wystarczy. Będą biegi i siłownia. Boksowania na razie nie będzie. Nie porzuca pan ambicji powrotu na szczyt i wywalczenia trzeciego w karierze mistrzostwa świata? - Oczywiście, że tak. Po to boksuję. Kocham ten sport. Ambicje wciąż mam duże. Nie składam jeszcze broni. W dalszym ciągu będę atakował. Jeśli się nie uda, to powiem trudno, dziękuję wszystkim i do widzenia. Podziękuję każdemu z osobna, podziękuję kibicom i tyle. Na razie jednak się nie poddaję. Prawdziwego zwycięzcę poznaje się po tym, jak potrafi się podnieść po porażce. Najłatwiej jest powiedzieć do widzenia. Zostaje pan z trenerem Fiodorem Łapinem? - Jak najbardziej. Musimy z trenerem wszystko poukładać na nowo. Musimy ustalić pewne sprawy i działamy dalej! Rozmawiał Zbigniew Czyż