Przede wszystkim jak się pan czuje po walce, która odbyła się z piątku na sobotę na Florydzie? Kamil Szeremeta: Bywało lepiej pod względem fizycznym... Jednak dużo gorzej znoszę to psychicznie. Na pewno nie tak wyobrażałem sobie przebieg tej walki. Noc po pojedynku spędził pan w szpitalu. - Po walce nagle zrobiłem się bardzo śpiący. O pierwszej w nocy obudziłem się z potwornym bólem głowy, ucha i oka. Już w pierwszej rundzie rywal wsadził mi kciuk w oko. W nocy źle się czułem i chciałem przeprowadzić podstawowe badania. Mam dwójkę wspaniałych dzieci i mam dla kogo żyć. Mój menedżer Jacek Szelągowski siedział ze mną w szpitalu do szóstej rano. Dostałem środki przeciwbólowe. Czy badania wykazały jakieś urazy? Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie! Sprawdź! - Wykazały uszkodzenie błony bębenkowej ucha i oka. W Białymstoku przeprowadzę jednak szczegółowe badania. Bardziej jednak ucierpiała duma? - Zdawałem sobie sprawę, że to zawodnik z najwyższej półki. Jednak nie tak wyobrażałem sobie tę walkę. Chciałem przyjąć ciosy Gołowkina, aby poczuć tę jego legendarną siłę. Może dziwnie to zabrzmi, ponieważ byłem na deskach cztery razy, ale on mnie nie znokautował, tylko "porozbijał" lewym prostym. Jest świetnym zawodnikiem, który myśli w ringu i z rundy na rundę potrafi zmienić taktykę. Widziałem, że chciał mnie wykończyć wcześniej, ale chyba był zaskoczony, że za każdym razem wstawałem. Co powiedział sędzia po siódmej rundzie? - Podszedł do mnie i powiedział, że w trosce o moje zdrowie przerwie ten pojedynek, ponieważ mam przed sobą przyszłość. Z tej perspektywy to była słuszna decyzja, bo mam tylko pękniętą błonę bębenkową i uszkodzone oko. Jednak najbardziej ucierpiała moja duma. Czyli nie spodziewał się pan aż tak dużej dysproporcji w tej walce? - Nie spodziewałem się, że różnica będzie aż tak duża. Moi dotychczasowi rywale w porównaniu do Gołowkina to trzecia liga. Kazacha umiejscawiam w ekstraklasie. Wcześniej zabrakło mi walk z zawodnikami z pierwszej i drugiej ligi, nie wspominając o elicie. Chciałbym się sprawdzić z takimi zawodnikami przed walką z Gołowkinem. Jednak nie miałem wyboru. Jeżeli teraz nie przyjąłbym oferty pojedynku z Kazachem, to następnej takiej propozycji mógłbym już nigdy nie dostać. My nie rozdajemy kart. Zostałem rzucony na głęboką wodę, ale jestem szczęśliwy, że stoczyłem te siedem rund. One dały mi więcej niż wszystkie dotychczasowe walki razem wzięte. Wcześniej walczyłem do jednej bramki. Ale ten łomot dał mi dużo doświadczenia. Chciał pan dalej walczyć? - Chciałem, ale słowa sędziego dotarły do mnie. Przede wszystkim posłuchałem trenera Fiodora Łapina, który uznał, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Zdawałem sobie sprawę, że tej walki nie wygram. Natomiast zainkasowałbym wiele więcej ciosów, ponieważ od piątej rundy byłem zamroczony i walczyłem tylko o przetrwanie. Walczyłem tylko sercem. I bez żadnego pomysłu. - Bez pomysłu to już było jak posłał mnie na deski w pierwszej rundzie. To nie był ciężki knockdown, ale zrobił swoje. Mike Tyson kiedyś powiedział o boksie: "Wszystko się dobrze układa, dopóki nie dostaniesz pięścią w mordę". I to się sprawdziło. Po pierwszym upadku mój plan legł w gruzach. Przed walką mówił pan, że wszystko się okaże po pierwszym, mocnym ciosie, który zainkasuje. - Może przy pierwszym knockdownie nie było tak źle, bo od razu wstałem. Ale kolejne już zrobiły swoje. Dobrze, że sędzia to przerwał, bo liczę, że przede mną jeszcze cztery lata boksowania. Nie zamierzam się poddać. Chcę spróbować jeszcze swoich sił w czołówce. Więc co dalej? - Na pewno do końca roku nie przeprowadzę żadnego treningu bokserskiego. Chcę spędzić czas z moimi dziećmi i żoną. W kontrakcie mam zagwarantowaną jeszcze jedną walkę u Eddiego Hearna. Brytyjski promotor zapewnił mnie, że da mi jeszcze szansę. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie to walka o tytuł, ale chciałbym powalczyć z zawodnikiem z pierwszej ligi. Gołowkin pokazał mi miejsce w szeregu. Nie chcę schodzić z pewnego poziomu. Rozmawiał Marcin Cholewiński mach/ cegl/