Wybór lokalizacji pojedynku o wszystkie pasy królewskiej dywizji to w czasach pandemii trudna sprawa, gdyż wszystkim zaangażowanym w organizację największej możliwej walki we współczesnym boksie zależy przede wszystkim na maksymalizacji zysków. Właśnie dlatego głównym faworytem do roli gospodarza starcia Fury - Joshua wydaje się Arabia Saudyjska, choć coraz większe sukcesy Wielkiej Brytanii w walce z koronawirusem budzą w brytyjskich kibicach nadzieję, że konfrontacja na stadionie Wembley wciąż może wchodzić w grę. - W obecnej sytuacji, jaka zapanowała na świecie, trudno mi sobie wyobrazić taki pojedynek. To walka zbyt dużego kalibru, by mogła odbyć się w takim klimacie. To chyba nieodpowiedni moment na tak duży pojedynek - mówił wczoraj ojciec Fury'ego, John Fury, zasiewając sporą niepewność. Niedawne ogłoszenie podpisania kontraktów na dwie walki brytyjskich olbrzymów (pierwsza walka ma nas czekać latem, a rewanż zimą) mogło się więc okazać przedwczesną euforią. Przypomnijmy, że podział zysków ma wyglądać następująco: po połowie w pierwszej walce i w stosunku 60 do 40 (na korzyść zwycięzcy pierwszego pojedynku) w rewanżu. Zarobki "Króla Cyganów" i AJ-a już w pierwszym starciu mogą osiągnąć nawet po 100 milionów funtów na głowę, ale wiele zależy tutaj m.in. od tzw. ''site fee'', czyli gwarantowanej przez gospodarza kwoty, którą wykłada on na stół bez względu na to, jak wysokie będą zyski z walki. Mówi się, że arystokraci z Bliskiego Wschodu są gotowi wyłożyć najwięcej, gdyż bardzo zależy im na wspieraniu wizerunku swoich krajów poprzez wydarzenia sportowe o globalnym zasięgu.