Andrzej Kostyra: Był pan promotorem wielu bokserskich gwiazd: Prince’a Naseema Hameda, Franka Bruno, Amira Khana, Joe Calzaghego, Rickyego Hattona, Tysona Fury... Zaczął pan w Royal Albert Hall 40 lat temu. Jak pan wspomina tę galę teraz? Frank Warren: Pierwsza gala była chyba w hotelu Bloomsbury, 1 grudnia 1980 roku, to było oczywiście bardzo dawno temu. Wrzuciłem dwóch amerykańskich półciężkich - Otisa Gordona i Jerryego Martina. Na papierze wydawało się, że to będzie świetna walka, ale będę z tobą szczery - była beznadziejna, bardzo nudna, nie mieliśmy wtedy wielu fanów, więc to był fatalny chrzest w profesjonalnym boksie. Ale domyślam się, że nie żałuje pan zainwestowanego w boks czasu i pieniędzy. Choć pewnie jest pan trochę zmęczony tym, co się dzieje teraz na świecie? - Słuchaj, nawet jeśli bym żałował to już trochę za późno, żeby się z tego wycofać. O 40 lat za późno. Generalnie cieszę się tym. Były lepsze i gorsze czasy, poznałem interesujących ludzi. Pochodzę ze zwykłej rodziny, a poznałem niesamowitych ludzi z całego świata, od tzw. normalnych ludzi z ulicy po osoby z rodzin królewskich, ba samych królów. Wszyscy mieli wspólne zainteresowania i miłość do boksu, tak, jak ja. To błogosławieństwo, miałem bardzo dużo szczęścia. To, co teraz się dzieje na świecie, pandemia COVID-19, to tragedia. - Tyle ludzi, tyle różnych problemów, nie tylko zdrowotnych. Ludzie tracą pracę, ja nie mogę narzekać, staramy się działać dalej. Działamy z tym, co mamy do dyspozycji. Staramy się dalej organizować gale, robimy je w Anglii, bez kibiców. Zrobiliśmy już osiem imprez, kolejne cztery odbędą się jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Oczywiście, finansowe implikacje są takie, że tracisz trochę pieniędzy. Jest dużo konsekwencji. Ja na przykład przestałem oglądać mecze piłki nożnej, bo bez kibiców na trybunach to nie to samo. Atmosfera jest sterylna. Ale jeśli nie organizowalibyśmy gal, nie byłoby boksu, więc musimy to robić. Mam nadzieję, że kiedy powstanie szczepionka, wszystko się polepszy - dla nas i dla wszystkich. Do tej pory pana firma Queensberry Promotion koncentrowała swoją aktywność na Europie, Wielkiej Brytanii. Teraz inwestuje pan w Polskę. Pierwszy show Queensberry Poland ma się odbyć 21 listopada na średniowiecznym zamku w Gniewie. Jaki jest powód, że inwestuje pan w naszym kraju, Polska była kiedyś potęgą w boksie, regularnie młóciła brytyjskich bokserów, ale to było lata temu. Teraz jesteśmy w kryzysie, prawie 30 lat bez olimpijskiego medalu... - Polska kocha boks. Macie spore tradycje. W Anglii mamy dużo Polaków, pracują tutaj i są kibicami boksu. Wiem, bo spotykałem ich na moich galach. Kiedy Mariusz Krawczyński do mnie przyjechał, bardzo chciał coś zrobić, spotkał się z moim synem Francisem i wspólnie bardzo ciężko pracowali przez kilka lat, żeby doprowadzić do sytuacji jaką mamy teraz. Zainwestowali dużo czasu i pieniędzy, nadal inwestują pieniądze w boks i bokserów. Ja przyznaję, że nie mogę się już doczekać tej gali. Mam nadzieję, że dobrze to wymówię - w zamku w Gniewie. To będzie unikalna lokalizacja, jak na naszą pierwszą galę. - Oczywiście, w innych okolicznościach publiczność kupiłaby bilety i to byłoby fantastyczne, ale trzeba od czegoś zacząć, więc zaczynamy od tego, gdzie jesteśmy. Udało nam się zrobić dobrą kartę walk. Oni trzymają nad tym pieczę, ja jestem tym staruszkiem w tle, a oni to świeża krew. Mam ogromną wiarę w Mariusza, patrzę na niego jak na jednego z moich synów. Będziemy pracowali bardzo ciężko, wszyscy, jako drużyna, Queensbery Polska i Queensbery tu w Wielkiej Brytanii, żeby to przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem. - To nie jest projekt krótkofalowy, tu nie chodzi o jedną galę. To będą regularne imprezy, transmitowane przez Polsat, z którym mamy znakomite relacje. Będziemy współpracować w przyszłości. Żeby zbudować markę, trzeba od czegoś zacząć. I my zaczynamy od tego. Będziemy odkrywać polskie talenty, pokazywać je i mam nadzieję, że w przyszłości zdobędą tytuły mistrza świata. Taki jest cel. Chcemy budować, budować i stworzyć coś ważnego i trwałego w Polsce, dla polskiego boksu. Zna pan jakieś nazwiska bokserów, którzy wystąpią na zamku w Gniewie? - Tak, zaraz je powiem, ale mój polski jest straszny: Mamy kilku bokserów z Uzbekistanu, między innymi znakomitego Sharakhmatova, mamy kilku utalentowanych młodych zawodników z Kazachstanu: Wśród nich Batyrzhan Jukembayev (waga super lekka) który ma bilans 18-0... A jeśli chodzi o Polaków to spróbuję wymówić ich nazwiska, ale proszę wybaczyć moją złą wymowę: Paweł Augustynik, z wagi półciężkiej, który będzie walczył z Darkiem Sękiem, Rafał Jackiewicz, który będzie walczył z Bartłomiejem Grafką, Michał Soczyński w wadze cruiser, który zmierzy się z Michałem Czykielem, debiutujący w wadze cruiser Ryszard Lewicki, poza tym Karol Długosz z Erykiem Ciesłowskim (półciężka), Abdulkhay Sharakhmatov z Robertem Niedźwiedzkim, Kamil Mroczkowski z Mateuszem Rybarskim. I kilku bardzo młodych zawodników: Artur Proksa. Mam nadzieję że zrozumieliście co mówiłem. Tak, chociaż będzie pan jeszcze musiał popracować nad polskim... - Wiem o tym, będę musiał, na razie mój polski nadaje się do śmieci. Ale spokojnie. W grupie Queensberry Poland jest kilka międzynarodowych talentów. Słyszałem o jednym, mistrzu Uzbekistanu Sharakhmatowie. Dla mnie to pewny pretendent do mistrzostwa świata. Słyszałem też, że kończycie negocjacje z Sofiane Oumihą, francuskim srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich w Rio, który pokonał na IO Teofimo Lopeza. - Jesteś bliski prawdy. Nasze rozmowy są zaawansowane. Mam nadzieję, że Francisowi (syn Franka Warrena - przyp. red.) uda się szybko doprowadzić to do końca. Mamy naprawdę dobrych pięściarzy. To wczesny etap, więc trzeba się skupić na budowie. Będziemy też wykorzystywać chłopaków z Wielkiej Brytanii. I w drugą stronę - niektórzy z Polaków dostaną szansę walki na Wyspach. To całkiem interesujący scenariusz. To będzie działało. Sprawimy, że to się uda. To będzie fantastyczne. Jest pan 40 lat w bokserskim biznesie, ale do tej pory chyba nigdy pan nie promował polskich bokserów. Czy próbował pan tego kiedykolwiek? - Nie pamiętam nazwisk. Miałem kilku polskich pięściarzy w moich kartach walk. Nigdy nie miałem jednak z nimi kontraktu promotorskiego. Teraz jest jednak inaczej. Ci faceci to już faceci należący do Queensberry. Mają nas za sobą. My dajemy im platformę, poprzez którą mogą pokazać światu, jak dobrzy są. My szukamy polskich Naseemów Hamedów, polskich Joe Calzaghich. To chcemy zbudować, o to w tym wszystkim chodzi - o wypromowanie wielkich nazwisk.